Up
Czy znajdzie się ktoś, kto nie przeżywał chociaż przez chwilę ostrej, graniczącej z uwielbieniem fascynacji Stanleyem Clarkiem? Chociaż to o Pastoriusie mówi się jako o bogu basówki, jego subtelna gra przez lata trafiała do mnie znacznie słabiej od niemal rockowego łojenia i tłustych, funkowych tematów Stana. Lata odsłuchów z płyt i na żywo, garść kompozycyjnych kiksów, autoplagiatów czy powtarzanych w kółko patentów odpowiednio obniżyły dla mnie "atrakcyjność" muzyka. Nie sądziłem wręcz, że uda mu się nagrać płytę naprawdę dobrą...
A jednak się udało! Słucham kolejny raz i nie mogę wyjść ze zdumienia, że mi się tego po prostu fajnie słucha! Jak mówi lider, "chciał po prostu nagrać płytę z przyjaciółmi". No i wyszedł z tego naprawdę ciekawy maraton przez jego karierę. Funkowe "Pop Virgil" przywołuje te fajniejsze, dynamiczne kawałki w klimacie z końca lat 70. z jego płyt solo i debiutu Clarke/Duke Project. Jest grany klangiem temat, są wesołe dęciaki, są krążące gdzieś na drugim planie solóweczki. Wraz z "Last Train To Sanity" atmosfera ogólnej wesołości nagle zamienia się w coś na kształt intra do suity, pełną zmian nerwową miniaturę z sekcją smyczkową. Ciekawy przerywnik, ale szybko się okazuje, że bezsensowny, bo zaraz wjeżdża zupełnie niepowiązany, tytułowy "Up". Niepowiązany, ale z fajną, rockową motoryką, która znawcom Clarkea' skojarzyć się może ze świetnym, niedocenionym LP "Rocks, Pebbles & Sand".
Tyle krótkich, sympatycznych tematów, czas na głównie danie - a tym jest kapitalny, zrobiony ze świetnymi wyczuciem cover "Brazillian Love Affair", czyli duży przebój ś.p. George'a Duke'a, przyjaciela i wieloletniego współpracownika Clarke'a. Warto podkreślić, że ta "wieloletnia współpraca" to nie pusty frazes, pasujący do dowolnych dwóch weteranów branży. Panowie byli ze sobą muzycznie bardzo blisko, jeszcze w latach 70. wzajemnie pojawiali się na swoich albumach, i w długaśnych fusion-suitach, i czysto funkowych kawałkach. Razem mieli nawet grać u Zappy. A hołd jest taki, jak być powinien. Kawałek ma tę samą, niezwykłą pulsację co oryginał, jest kapitalnie zaaranżowany (świetne, egoztyczne zaśpiewy i perkusja na początku), ma masę świetnych motywików i porządne solo na kontrabasie.
Dalej jest parę "Folk Songów", klasycznych i cokolwiek przywidywalnych solówki Stana. Jest też balladowe "I Have Something To Tell You Tonight", kolejny powrót do kompozycji z lat 70. (LP "I Wanna Play For You" się kłania), ale zagrane na bardziej współczesną modłę. Jest jeszcze parę przyjemnych przerywników i ciekawy finisz. Przedostatni utwór na liście to... "School Days". Tak, znowu. Podziwiam człowieka, że granie tego kawałka przez niemal 40 lat jeszcze mu się nie znudziło - a tłukł go ostatnio wyjątkowo często, bo na bis chyba każdego koncertu z ostatniego reunionu Return To Forever. Cover to bardzo dosłowny, nie wnosi praktycznie nic nowego, ale... cóż, i tak się tego fajnie słucha. Na sam koniec bardzo, ale to bardzo zaskakujący akustyczny duet z Chickiem Coreą. Utwór pozbawiony jakichkolwiek popisów, ozdobników, funkujących wtrętów - całkowita zaduma, lekka melancholia. Po tak sympatycznej płycie, mam nadzieję, że ta nokturnowa coda nie jest zwiastunem końca kariery.
1. Pop Virgil; 2. Last Train To Sanity; 3. Up; 4. Brazilian Love Affair - Dedicated To George Duke; 5. Bass Folk Song #13: Mingus; 6. I Have Something To Tell You Tonight; 7. Trust - Dedicated To Nana; 8; Bass Folk Song #7: Tradition; 9. Gotham City; 10. Bass Folk Song #14: Dance Of The Giant Hummingbird / Bass Folk Song #15: Eleuthera Island; 11. School Days; 12. La Canción de Sofia;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.