Dom Um Romao/Spirit Of The Times
Historię piszą zwycięzcy. W przypadku historii muzyki są to ci, którym udało się przebić na listy przebojów, ci, którzy zwrócili sobą uwagę wytwórni i dostali duże pieniądze na promocję, stworzyli chociaż jeden radiowy hit. Tak było przez lata i nie omijało to jazzu. Na szczęście po latach możemy tę historię odczarować, co zresztą na łamach różnych mediów chętnie czynię. Dziś przedstawiam dwie znakomite płyty perkusjonalisty, którego zdecydowanie przyćmił rodak, Airto Moreira.
Pochodzący z Brazylii Dom Um Romao miał w zasadzie predyspozycje, aby stać się bardzo ropoznowalnym muzykiem. Na początku lat 60. należał do kręgu muzyków otwartych na nietypową współpracę, który zainteresował jazzmanów z USA, a efektem kolaboracji była m.in. znakomita płyta firmowana przez Cannonball Adderley “Cannonball’s Bossa Nova”. A potem przyszło debiutanckie LP i nagrania z osobami z absolutnego topu bossa novy – Astud Gilberto, Antonio Jobimem i Sergio Mendesem.
Na fali tworzenia się prądu jazz-rockowego, który chętnie inkorporował egzotyczne dla Stanów elementy muzyki latynoskiej, południowoamerykańskiej, afrykańskiej czy hinduskiej, Romao trafił do Ameryki, a tam niebawem do wciąż jeszcze surowo brzmiącego Weather Report, gdzie zastąpił Airto Moreirę i uczestniczył w nagraniach do “I Sing the Body Electric” czy słynnym tokijskim koncercie.
Airto, jako “człowiek od Milesa” szybko stał się rozchwytywany i równie szybko dostał kontrakty od świeżych labeli – CTI i Buddah, ale początkowo w swojej muzyce skupiał się przede wszystkim na… sobie. Rytm, przeszkadzajki, rytm, brazylijskie wokalizy, rytm. Romao poszedł inną drogą, polegając przede wszystkim na zespołowej współpracy i kreatywnej fuzji latynoskiego brzmienia z nowoczesnym, elektrycznym jazzem. W rozpoczynającym LP “Dom Um Romao” kawałku “Dom’s Tune” słychać to podejście idealnie – falujący, “smutny” syntezator, pobrzękujące bębęnki, zwarta, powtarzalna, krótka fraza sekcji dętęj i płynący przez całość tej mozaiki gitarzysta Joe Beck, kolejny wielki niedoceniony. W “Cinnamon Flowers” (znanym chyba lepiej w oryginalnym tytule – “Cravo e Canella”) zespół sięga po radosną, brazyljską piosenkę ludową, a w bardziej melancholinym “Family Talk” pojawia się klawesyn, akustyczna gitara i długa partia fletu. Bajka! Nie mogło zabraknąć swoistej, brazylijskiej pieczęci w postaci czysto perkusyjnego kawałka a la karnawałowy korowód z Rio – “Braun-Blek-Blu”. Tak zresztą nazywał się album w innym pressingu.
Wraz z nagranym rok później “Spirit Of The Times” Romao kontynuował swój styl brazylijskiego fusion. Ponownie pojawiają się ciekawe kompozycyjnie kawałki, jak “Wait On The Corner” z Joe Beckiem na elektrycznej gitarze, elektrycznym pianem oraz puzonem zamiast basu, hipnotyczne “Lamento Negro” z chóralnymi wokalami, gitarą z wah-wah, splatającym się fletem i Fender Rhodesem. Nie wiem czego zabrakło, ale jednak słucha się tej płyty odrobinę gorzej od poprzedniej. Może za krótkie kompozycji i brak odwagi do pójścia w dłuższe formy?
Dom Um Romao zdecydowanie nie doczekał się takiej sławy jak Airto, ale być może w ogóle jej nie poszukiwał. Choć obie płyty wydano aż 2 lata później, niż zostały nagrane, Romao pozostał aktywnym członkiem latynosko-jazzowej sceny. Dla miłośników brzmienia lat 70. i latynoskich z jazzem mariaży to podwójne CD od Soul Brothers będzie niezłą gratką.
1. Dom's Tune; 2. Cinnamon Flowers; 3. Family Talk; 4. Ponteio; 5. Braun-Blek-Blu; 6. Adeus Maria Fulo; 7. Shakin' (Ginga Gingou); 8. Wait On The Corner; 9. Lamento Negro; 10. Highway; 11. The Angels; 12. The Salvation Army; 13. Kitchen (Cosinha)
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.