1, 2 To The Bass
No musieli poczekać miłośnicy talentu Stanleya Clarke’a na tę płytę swego idola. W liner note napisane jest, że od czasu wcześniejszego nagrania wirtuoza upłynęła dekada.
Całkiem możliwe. W tym miejscu każdy powinien pochylić głowę i z pokorą przyjąć recenzowaną propozycję Clarke’a z prostego powodu: Stanley znakomitym instrumentalistą jest i bastą. Jest, tego odmówić mu nie można, za to zupełnie spokojnie da się podyskutować na temat muzyki jaką komponuje. Fakt, jest w warstwie wykonawczej nieskazitelna, plastykowa i do granic możliwości powygładzana, ale nieskazitelna tak w warstwie koncepcyjnej, jak i instrumentalnej.
Brzmi efektownie, ale w pamięć nie zapada. Może się podobać, ale zaprzyjaźnić się z nią jakoś nie idzie, bo od tych wspaniałości, aż mdli. Zawsze zastanawiałem się po co nagrywać takie płyty, ale jak widać jest zapotrzebowanie. Musi być, pamiętajmy bowiem, że duże koncerny nie inwestują w działania twórców, co do których nie są przynajmniej trochę pewne, że odpracują z nawiązką zainwestowane sumy.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.