Guided Tour
„Zespół może być złożony z najlepszych muzyków na świecie, a jeśli nie staną się oni grupą, to nie stworzy nic interesującego” – tak kiedy powiedział jeden z największych na świecie wibrafonistów Gary Burton.
Takich grup w karierze Burtona było przez ponad pięć dekad co najmniej kilka. Teraz też skompletował taki zespół i nazwał go może nie jakoś specjalnie finezyjnie, bo The New Gary Burton Quartet, ale też trudno oczekiwać, żeby poświęcał szczególnie dużo uwagi finezji nazwy. Brandem jest tu przede wszystkim jego nazwisko. I śmiało można powiedzieć, że brandem są nazwiska towarzyszących mu muzyków, choć ci jeszcze nie dopracowali się sławy takiej jak Pat Metheny, Chick Corea, Larry Coryel (tak na marginesie wszyscy byli w swoim czasie członkami burto nowskich zespołów). Na perkusji Antonio Sanchez, na kontrabasie Scott Colley, a na gitarze młody i oszałamiający Julian Lage.
Nowy kwartet Gary’ego Burtona, wraz z płytą „Guided Tour” zapisuje się w jazzowej historii drugim już albumem. Pierwszy „Common Ground” był płytą zaskakującą, olśniewającą, przypominającą o tym jak ważną rolę w karierze wibrafonisty owe kwartetowe zespoły odgrywały, a także albumem, który mógł dla niedowiarków być dowodem co najwyżej szczęśliwego trafu, jednorazowym zdarzeniem, które nie przetrwa długo. Niedowiarki się myliły. Kwartet przetrwał, ma się znakomicie nawet pomimo, że omawiana płyta już siłą rzeczy takim zaskoczeniem być nie może.
Może i nie może. Niemniej, jeśli chcemy poszukać w obrębie czystego nowoczesnego jazzu propozycji godnej rywalizowania z „Guided TOur” to będzie raczej ciężko. U Burtona życie zaczyna się widać po 70. Każdemu życzyłbym, żeby w tym wieku potrafił znane jazzowe formuły nasycać zdarzeniami takimi, jakich świadkami jesteśmy tutaj. Niby nic wielkiego, bo przecież to, co przynosi nam Burton to nic innego niż tzw. contemporary mainstream, niemniej ani przez chwilę nie da się odczuć, że dla kwartetu to co najwyżej typowa formuła muzykowania.
Znakomite kompozycje, bardzo klarowna ich architektura wyraźnie sygnalizują, że ich autor dysponuje bardzo jasnym i prężnym umysłem. Ponadto brzmienie zespołu. Chciałby się powiedzieć idealnie zharmonizowane, z dokładnie taką ilością miejsca dla każdego z grających, aby mógł pokazać swój wielki kunszt, a także wpisać się ogólną brzmieniową aurę bez uszczerbku na własnym charakterze.
O predyspozycjach instrumentalnych członków grupy opowiadać nie ma co. Prawdziwe mistrzostwo. Chwalenie Antonio Sancheza i Scotta Colleya, każdego z osobna, to zwyczajna strata czasu, ale trzeba przyznać, że razem stanowią prawdziwie bajeczną sekcję rytmiczną. Burton wiadomo, nawet jeśli ma się innych faworytów w dziedzinie nowoczesnego wibrafonu, to klasy, kunsztu i rozmachu odmówić muz uniesposób. No i ten Julian Lage – gitarzysta jakich mało. Jakże bezczelnie łatwo wszystko mu przychodzi, jak inaczej brzmi niż inni jazzowi gitarzyści i jak cudownie, choć bez uciekania się do „przesterów”, tym swoim brzmieniem zaostrza brzmieniowe kontury całego bandu, dając mu zarówno siłę i wiatr w plecy, jak również wywodzącą się z klasyki elegancję.
Bez dwóch zdań znakomity band, bez dwóch zdań znakomity album, który mam nadzieję wyląduje w kolekcjach wszystkich ceniących jazz na najwyższym z możliwych poziomie. I skoro już The New Gary Burton Quartet udowodnił, że nie jest chwilowym kaprysem lidera, to niechżesz go ktoś sprowadzi do Polski bo byłoby prawdziwą stratą nie posłuchać go na żywo.
1. Caminos; 2. The Lookout; 3. Jane Fonda Called Again; 4. Jackalope; 5. Once Upon A Summertime; 6. Sunday's Uncle; 7. Remembering Tano; 8. Helena; 9. Legacy; 10. Monk Fish
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.