Kilka drobnych i subiektywnych uwag o roku 2016 w tak zwanym jazzie według Piotra Rudnickiego

Autor: 
Piotr Rudnicki
Zdjęcie: 

Państwo zapewne zdążyli już zapoznać się z kilkoma co najmniej muzycznymi rankingami dotyczącymi roku ubiegłego, ba – z pewnością wielu spośród Was umościło się wygodnie w 2017, i z powrotem wygodnie obserwuje życie muzyczne na bieżąco. Ponieważ zaś podsumowania w ogóle w przypadku muzyki są prawdę mówiąc nie bardzo na miejscu, (bo przecież mamy do czynienia z procesem, w dodatku w żaden sposób się niekończącym) w celu kontynuacji kilku wątków podjętych w podsumowaniu ubiegłorocznym a i podjęcia nowych pozwolę sobie zrobić użytek ze sprawdzonego, punktowego schematu. Tradycyjnie zastrzegam: jest niecałościowo i dość subiektywnie.

5. Henry Treadgill i Wadada Leo Smith: dwóch takich, co windują poziom muzyki jazzowej

Jeśli chodzi o górnej półki artystów, którzy w 2016 pokazali klasę, na pierwszą myśl przychodzą dwaj weterani: Henry Threadgill i Wadada Leo Smith. Obaj niesłychanie aktywni twórczo panowie dowiedli, że po nagraniu płyt „najważniejszych z ważnych” niekoniecznie należy spocząć na laurach. Przeciwnie: Old Locks and Irregular Verbs Threadgilla i America’s National Parks Smitha przyniosły rozwinięcie/modyfikację i/lub kontynuację tego, co pojawiło się na równie wielkich poprzedniczkach: nagrodzonej Grammy  In For A Penny, In For A Pound w przypadku pierwszego, i The Great Lakes Suite w przypadku drugiego z wymienionych. Oba projekty stworzone z rozmachem i wizją podnoszą muzykę jazzową do rangi sztuki godnej zaszczytów, które przyzwyczailiśmy się kojarzyć ze światem muzyki poważnej. A przecież taki Wadada Leo Smith swoje opus magnum wydał już dobre pięć lat temu i jeszcze znalazł czas na drobny projekt z Vijayem Iyerem... 

4. Jazz + pop = ☺

Przenikanie się w obiegowej opinii nieprzystających do siebie porządków muzyki jazzowej czy awangardowej z popularną to coś, co zachodzi chyba od zawsze, jednak to w ubiegłym roku na poskiej scenie obrodziło kilkoma co najmniej ciekawostkami. I pewnie nie wszystko da się tu wymienić, niemniej zwycięstwo minimalistycznego Elite Feline formacji Lotto w podsumowaniu „Płyta Roku” Gazety Wyborczej, zaistnienie nagrań takich jak Woman Blue grupy Shy Albatross czy przyznanie (nareszcie!) Paszportu Polityki Wacławowi Zimplowi w kategorii muzyka popularna to sytuacje, dzięki którym podobny mariaż w końcu przestaje być tożsamy z kompromisem czy ubytkiem jakości artystycznej – nawet jeśli oczywiście nie we wszystkich przypadkach ma to miejsce. Jeśli tak ma wyglądać pop - nic tylko się cieszyć. 

PS. W 2017 czekam na paszport dla Raphaela Rogińskiego, który Zimplowi w tym roku zaszczytu ustąpił (swoją drogą: co za duet - w muzyce popularnej!)  

3. Improwizatorzy grają solo

Był taki moment w ubiegłym roku, kiedy serią ukazały się płyty solowe muzyków będących istotnymi figurami w polskim free/jazz/improv. Płyty solo improwizatorów zawsze mają swoją wagę, są krokiem w artystycznym CV szczególnym i może odważnym, a na pewno najpełniej świadczą o indywidualnym języku muzycznym danego twórcy. I krok ten inną wyznaczył cezurę dla Tomasza Dąbrowskiego, który zamknął swój projekt 30th Birthday/30 Concerts /30 Cities, inną dla Wacława Zimpla, który albumem Lines otworzył nowy rozdział, oddalając się od free w kierunku przejrzystych form kompozycji. Inną z kolei dla najbardziej w tej grupie doświadczonego Mikołaja Trzaski, który w 50-te urodziny zdecydował się na wyrobienie sobie swoistego dokumentu – albumu  Delta Tree, w którym zawarł całe sobie właściwe spektrum melodyki i emocji. 

* Mikołajowi Trzasce należy się zresztą punkt osobny (czemu nie), bo chociaż nie jest to żadną nowością, to przecież dzięki niemu pojawiło się kilka płyt z ciekawym backgroundem i ważnych, takich jak Nightly Forester duetu Trzaska/Mazurkiewicz, czy też - rzutem na taśmę jeśli chodzi o 2016 - drugi album Remontu Pomp oraz City Fall w kwartecie z brytyjczykami Evanem Parkerem, Johnem Edwardsem i Markiem Sandersem . Bez wątpienia największym - choćby ilościowo ujmując - osiągnięciem jest genialnie brzmiąca zwłaszcza w wydaniu live ścieżka dźwiękowa do Wołynia Wojciecha Smarzowskiego, na której Trzaska na czele Orkiestry Klezmerskiej Teatru Sejneńskiego nagrał największy bodaj ze swoich dotychczasowych filmowych projektów (za który już otrzymał kilka nagród, a to raczej nie koniec).

2. Festiwal Jazz Jantar

Wiem, że znów to samo, ale choćby nie wiem jak się oszukiwać co do własnej światowości, prawdą jest że to, co lokalne ma na nas wpływ największy, a bardziej stabilnej i szeroko patrzącej na muzykę „jazzową” instytucji w Gdańsku zwyczajnie nie ma. Z drugiej strony Festiwalowi Jazz Jantar światowości przecież nie brakuje. Bo co można powiedzieć o wydarzeniu, podczas którego w trio występują Ravi Coltrane, Matthew Garrison i Jack DeJohnette, a z drugiej strony mamy bliskowschodni septet Karkhana, solowe koncerty dają artyści tak różni jak Jason Moran i Mary Halvorson a po udanym wykonie można w barze przybić piątkę z Christianem Scottem?

1. Dobrze się dzieje w państwie duńskim   

Zostając nieco w klimatach lokalnych – zwłaszcza z pomorskiej perspektywy trudno nie zauważyć wpływu, jaki na rozwój naszych młodych jazzmanów profesjonalnych ma nauka w kopenhaskich uczelniach muzycznych. Minim Experiment Kuby Wójcika, płyta Popular Music sekstetu Kamila Piotrowicza czy debiut tria Artura Tuźnika to przykłady artystycznego „doładowania”jakie daje możliwość czynnego uczestniczenia i wymiany doświadczeń w otwartym świecie współczesnego jazzu – bo wszystkie te albumy pozostając śiwadomymi tradycji i w pewien sposób właściwymi polskiemu jazzowi muzycznie są tu i teraz.  Podobnie jak albumy wyrosłe ze środowiska krakowskiego - przemyślane, osobiste i zagrane bez kompleksów są przykładem, co może dać międzynarodowa współpraca a nas – słuchaczy – wyposażają w komfort pewności, że jazz się bynajmniej nie skończył, i wciąż możemy czekać na kolejne porcje znakomitej muzyki.