Ad Libitum - Dzień 1: Wolność w jedności!
Warto, oj warto czekać na jesień. Dopiero co z hukiem (tzn. koncertem zespołu Angles) rozpoczęła się Xta – czyli jubileuszowa – edycja Krakowskiej Jesieni Jazzowej, zaledwie 24 godziny i około 300 kilometrów później można było być świadkiem rozpoczęcia równie 10tej i jubileuszowej edycji warszawskiego Ad Libitum. Interesujące jest porównanie obu festiwali – pierwszy ma formułę kilkutygodniowego cyklu klubowych koncertów, drugi to weekendowy kondensator muzycznych wrażeń. Łączy je najważniejsze – wyśmienita muzyka. Koncert otwarcia festiwalu odbył się w sali Laboratorium Kultury przy Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie i zaprezentowane zostały w jego trakcie trzy muzyczne projekty.
Na początek Cybulski – Pałosz – Wojciechowski Trio. Skład poniekąd debiutujący, dla mnie wielka niewiadoma festiwalu, ale zestawienie instrumentów zapowiadało się intrygująco – kontrabas i dwie wiolonczele oraz elektronika. Ta ostatnia okazała się elementem zdecydowanie dominującym, akustyczne, szlachetnie drewniane instrumenty zostały potraktowane jak konsole, wydobywane z nich dźwięki były silnie przekształcone, modulowane, niczym w krzywym zwierciadle – rozciągniete, rozwartstwione, wibracje drapanej struny zazwyczaj ledwie słyszalne zostały spotęgowane, muzyczna faktura została utkana z dźwięków brudnych, niechcianych. Słuchacze zostali świadkami dźwiękowego performensu czerpiącego inspiracje z minimalistycznych koncepcji muzyki elektronicznej (elementy lo-fi, glitch, sampli). O takich koncertach zwyłko się mówić, że są frapujące – w moim odczuciu był to występ fascynujący brzmieniowo, na pewno odważny wykonawczo, ale zbyt mało angażujący widza emocjonalnie w dźwięki płynące ze sceny.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawiła się Sejneńska Spółdzielnia Jazzowa wraz z Mikołajem Trzaską oraz goście: Tomasz Dąbrowskim, Mike Majkowskim i Evan Parker. Sejneńska Spółdzielnia Jazzowa to 15-osobowa orkiestra, która zdecydowanie zaniża średnią wieku artystów festiwalu. Zespół gra często z Mikołajem jego kompozycje znane z filmów Wojtka Smarzowskiego. I faktycznie koncert otworzył liryczny, tęskny motyw znany z filmu „Róża”. W kontekście wielogłosowej orkiestry niezwykle emotywne, tajemnicze często mroczno-liryczne melodie rozbrzmiewają ze zwielokrotnioną siłą i wielością barw. Jednocześnie zespół odchodził odważnie od materiału zakomponowanego, który był jedynie pewnym zarysem improwizacji grupowej w której rolę lidera i dyrygenta brali na siebie Trzaska i Dąbrowski. Mike Majkowski na kontrabasie swoją niekonwencjonalną grą smyczkiem dodawał muzyce dodatkowego szaleństwa. No i Evan Parker – mistrz nad mistrzami, stoicki mędrzec saksofonu, swobodnie i z lekkością poruszał się w muzycznej przestrzeni . Oto na scenie odbywa się spotkanie jednego z twórców nurtu free improvisation z muzykami młodszymi o kilka pokoleń! W obliczu improwizacyjnej nieprzewidywalności zauważalne były w zespole czasami oznaki pewnej niepewności, ale z muzycznych zawiłości grupa wychodziła zawsze obronną ręką. Pomimo wieku jej członkowie potrafili się wykazać zaskakującą dojrzałością muzyczną i biegłością instrumentalną. W pamięci mojej pozostaną obok lirycznej melodyki efektowne orkiestralne tutti oraz bogactwo i plastyczność brzmienia (cięte jak brzytwa okrzyki sekcji obok tajemniczo rozmytych akordów) no i mistrz Evan. Sejneńska Spółdzielnia Jazzowa pokazuje dobitnie, że młodzież mamy zdolną.
Dramaturgia wieczoru była bardzo klarowna – budujemy napięcie zostawiając danie główne na zakończenie wieczoru - na scenie kwartet pod dowództwem Petera Brotzmanna. Za kontrabasem John Edwards, za perkusją Steve Noble – wybitni przedstawiciele brytyjskiej sceny improv. Za wibrafonem młodszy zdecydowanie reprezentant Chicago – Jason Adasiewicz. Jakakolwiek ogólna teza dotycząca przebogatej kariery Brotzmanna ryzykuje grzech powierzchowności, ale stwierdzenie, że z Peter gra ostatnio rzeczy najciekawsze właśnie z tymi panami można podeprzeć mocnymi argumentami (kto nie zna, niech posłucha nagranej przez kwartet płyty „Mental Shake”). Największym zaskoczeniem może być obecność wibrafonu, wydawałoby się, że rozmyte brzmienie instrumentu nijak nie pasuje do agresywnego, rozwibrowanego tonu saksofonu Brotzmanna, który pomimo tego, że przekroczył już 70kę, tempa nie zwalnia i za każdym razem dmie w saksofon tak jakby chciał go wyprostować. Oczywiście znaczenie ma nie instrument, ale kto na nim gra i to właśnie Jason Adasiewicz znalazł sposób na to, żeby tenorowy krzyk saksofonu otulić dźwiękiem wibrafonu (tak właśnie, wydawałoby się, że to oksymoron). Zadanie nie jest łatwe - dwoi się i troi za instrumentem, ale wydobywa i uwypukla w grze Brotzmanna elementy, które zawsze tam były, ale zazwyczaj były zupełnie ignorowane – liryczność, tęsknotę, zadumę, subtelność.
Można by długo pisać o koncercie kwartetu, bo był to kolejny argument na poparcie tezy wyżej podanej. John Edwards i Steve Noble grali absolutnie mistrzowsko, z pełną swobodą i nieograniczoną wyobraźnią, Brotzmann nie odpuszczał ani na chwilę, wydobrywając z saksofonów i klarnetów bogactwo ekpresyjnych barw (choć na jego twarzy dominował czerwony), Adasiewicz grał i czuł całym ciałem (sądząc po kondycji jego koszuli, schudł 2 kg). W dowolnej chwili można było skupić się wybranym elemencie kwartetu – tak fascynująca była gra każdego z muzyków, a jednocześnie nierozerwalnie związana z całością. Co sprowadza nas do hasła tegorocznego festiwalu, którego ten koncert był doskonałym ucieleśnieniem – Wolność w jedności.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.