Recenzje

  • Solid Sender

    Ma swoją fake jazzową kapelę John Lurie, zapragnął taką mieć Michael Dorf. I ma. Sex Mob rozwija się prężnie udając, że gra jazz. Idzie mu to tym lepiej, że udają muzycy nie byle jacy. 

  • Tonight at Noon... Three or Four Shades of Love

    No i mamy sytuację, w której bardzo dobrej płycie nie zostanie poświęcone wiele miejsca.. Dzieje się tak, ponieważ żal nasycać tekst komunałami w stylu interesująca robota aranżerska, ciekawe prowadzenie głosów, wysokiej próby wykonawstwo, zapierające dech improwizacje czy sakramencko rozswingowana sekcja rytmiczna.

  • Tribute To Lester

    Art Ensemble of Chicago - bezsprzecznie najsłynniejsza formacja drugiej chicagowskiej awangardy. Formalnie nigdy nie przestała istnieć, ale od śmierci Lestera Bowie, który, wbrew temu, co niektórzy sądzą, wcale nie był jej założycielem, jej koncertowa i płytowa aktywność znacznie zmalała.

  • Crossroads Unseen

     

  • Don't Go It Alone

    Kupowanie płyt w ciemno, nie znając ani jednego dźwięku, ba nie znając artysty firmującego płytę, jest jak gra na ruletkę. W ruletkę nie gram - uprawiam natomiast opisany tu hazard. Tym razem wygrałem! I to jak! Przez szereg dni ta muzyka mnie zniewalała. Przyznam, że nie wiem, kto to jest Daniel Levin, ale z kolegami z zespołu wykreował muzykę po prostu piękną. 

  • Morning Song

    Morning Song to pierwszy po 34 latach album Kalaparusha Maurice’a McIntyre’a, nagrany dla chicagowskiego Delmarku. Muzykę zarejestrowano podczas symbolicznego koncertu tria „The Light” w ramach Chicago Jazz Festival 2003, a dzieła dokończono w nowojorskim studio Riverside. Tym albumem Kalaparush przypieczętował swój powrót na jazzową scenę w znakomitej formie.

  • One Atmosphere

    Gdyby ta płyta ukazała się w 2005r., czyli w dziesiąta rocznicę śmierci Hemphilla, byłaby z pewnością jedną z najważniejszych pozycji jubileuszowych poświęconych temu nieocenionemu saksofoniście altowemu i kompozytorowi. Gdyby pojawiła się dwa lata wcześniej, mogłaby uświetnić jubileusz sześćdziesięciolecia jego urodzin. Ukazując się w końcu 2003 pozostanie zapewne pozycją mało zauważoną.

  • The Golden Striker

    Zdaję sobie sprawę, że Ron Carter prochu już nie wymyśli, ale po jego płyty zawsze sięgam z przyjemnością, bo lubię brzmienie jego basu, zegarmistrzowską punktualność i pomysłowość w solówkach. 

  • Standard of Language

    Znam takich, którzy na samo hasło "jazz środka" krzywią nosem i wybrzydzają. Ten kierunek w jazzie potrafi zżerać tylko własny ogon - to bodaj najczęściej słyszane zdanie w ich ustach. Czyżby? Płyta Kenny Garretta pod względem jakichkolwiek nowości nie prezentuje niczego ciekawego. I cóż z tego, skoro fan jazzu może na niej znaleźć naprawdę kawał wspaniałego jazzu.

  • The Light of Corona

    Hmmmm.... to jak zaczyna się większość recenzji twórczości Cecila Taylora? Stwierdzeniem, że to muzyka wymagająca dla słuchacza? Trudna? Nie będę się upierał odchodzić od tej tradycji, choć z wiekiem, Cecil Taylor coraz lepiej do mnie dociera, a jego muzyka jest coraz bardziej frapująca.

  • Capetown Shuffle: Live At Hot House

    Chicago jest przyjaznym miastem dla jazzowych grup, które latami, pod okiem przyjaznych krytyków rozwijają się na lokalnych scenach. Swoje combo: New Horizons Ensemble saksofonista Ernest Dawkins prowadzi - w prawie nie zmienionym składzie - od początku lat 80tych. Po znakomitych nagraniach dla Silkheartu z lat 90tych grupa wyraźnie przeżywa swoją drugą młodość z wytwórnią Delmark. 

  • Cositas Buenas

    Kiedy legendarny wirtuoz gitary, ambasador falmenco - Paco de Lucia nagrywa kolejną płytę, to wiadomo, że będzie się ona podobać, sprzedawać i zbierać pochlebne noty. 

  • The Triangle

    The Triangle, płyta tria Arild Andersen - kontrabas, Vassilis Tsabropoulos - fortepian i John Marshall – perkusja, jest jednym z wielu przykładów ilustrujących pewne tendencje, pojawiające się nie tylko w jazzowym pionie ECM, ale chyba również w światowej produkcji fonograficznej.

  • Splay

    W momencie, kiedy dwa lata wcześniej ukazywał się debiutancki krążek islandzko-amerykańskiego kwartetu o intrygującej nazwie AlasNoAxis, wydawało się, iż jest to raczej jednorazowy projekt jednego z najciekawszych perkusistów młodego pokolenia. A tu po dwóch latach ci sami muzycy powracają, przynosząc chyba jeszcze śmielszy i mroczniejszym od swojego poprzednika album – zatytułowany po prostu „Splay”.

  • Alchemia

    Przyznam, że popisami Pink Freud nieco zmęczony już byłem. Nie znaczy to, że ich muzyka nie była ok. To raczej ja już się coraz starszy robiłem i próbowałem w ich muzyce wysłuchać tego, czego być nie mogło, nie powinno i być nie może. Czyżby? Dość mocno zlekceważyłem sobie koncert w składzie wzmocnionym przez Maseckiego. I to był, chyba, mój błąd. Teraz za to mam płytę. I dobrze. Dobrze, że się ukazuje, bo muzyka to zacna.

Strony