The Light of Corona

Autor: 
Paweł Baranowski
Cecil Taylor
Wydawca: 
FMP
Data wydania: 
03.04.2003
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Cecil Taylor – piano; Chris Matthay – trumpet; Chris Jonas - soprano & alto saxophone; Harri Sjöström - soprano saxophone; Elliott Levin - tenor saxophone, flute; Jeff Hoyer – trombone; Tristan Honsinger – cello; Dominic Duval - double bass; Jackson Krall – drums

Hmmmm.... to jak zaczyna się większość recenzji twórczości Cecila Taylora? Stwierdzeniem, że to muzyka wymagająca dla słuchacza? Trudna? Nie będę się upierał odchodzić od tej tradycji, choć z wiekiem, Cecil Taylor coraz lepiej do mnie dociera, a jego muzyka jest coraz bardziej frapująca.

Mimo upływu pięćdziesięciu z górą lat od debiutu, Taylor w dalszym ciągu postrzegany jest jako czołowy awangardzista jazzu. W sumie - niesamowite. W sumie - nic dziwnego. Kolejne albumy ukazują kompletnie niecodzienną postać komponującą i aranżującą swą muzykę na opak wszystkich naszych jazzowych przyzwyczajeń. Za wyjątkiem zaś osób wyjątkowo przywiązanych do jedynie słusznych gatunków wyróżnianych w jazzie, niewiele osób ma wątpliwość, że muzyka, której słucha jest jazzem. W istocie trudnym, wymagającym osłuchania z... w sumie z wszelaką muzyką. Spotkanie ze sztuką Taylora bywa jak spotkanie sam na sam z drogowym walcem. Przejdzie, wkomponuje w asfalt, nie zostawi suchej nitki. A potem... nirwana. Potem dopiero nadchodzi ten stan umysłu, w którym się wie, czuje, że właśnie miało się kontakt z absolutem. Z muzycznym absolutem.

"The Light Of Corona", to pierwsza z dwu wydanych nagrań zrealizowanych w 1996 podczas koncertów, jakie nonet Taylora dał podczas "Total Music Meeting". Corona pochodzi z drugiego koncertu, jaki odbył się 3 listopada. Przyznam, że niezwykle interesującym jest porównanie obu, zagranych dzień po dniu koncertów, ale to temat być może na odrębny artykuł.

Świat dźwięków wyznaczają trzej saksofoniści (przy czym Elliott Levin gra również na flecie), trębacz, puzonista, wiolonczela oraz "sekcja" w składzie fortepian, bas i perkusja. Oczywiście nie licząc głosów, które od czasu do czasu przedzielają utwory.

Muzyka jest niezmienna od lat, choć... ulega zmianom. W dalszym ciągu jest jednak kłębiąca się, pełna gwałtownych akcji poszczególnych muzyków i niemal pozbawiona melodii. To znaczy, melodia, linia melodyczna jest praktycznie ostatnią rzeczą, na którą zwraca się uwagę. Zwłaszcza, że te jej czytelne fragmenty także do łatwych nie należą. Myślę zresztą, że Taylorowi kompletnie nie zależy na pisaniu "ładnych" melodii. Nie tu jest siła tej muzyki. Poszczególne frazy, dźwięki, są niemal jak kopniaki rozdzielane tu i ówdzie, w knajpianej burdzie. Ta muzyka ma być mocną w swej pierwotnej postaci. I jest. Dawno, dawno temu, ktoś napisał, że w pianistyce Taylora słychać perkusyjne dźwięki Czarnej Afryki. Przyznam, że słuchając muzyki Czarnego Lądu przez kilka dobrych lat, nie odnajduję jej na "The Light of Corona".

Tym niemniej w istocie jest coś pierwotnego, prymitywnego w kompozycjach Taylora. Poszczególni muzycy, nie wyłączając lidera, nie grają muzyki, oni tworzą muzykę. Nie grają melodii, tworzą dźwięki. Tak, można byłoby w nieskończoność. Propozycja Taylora jest światem pierwotnej muzyki, niezależnie od tego, jak ją się będzie postrzegać. I jest to muzyka piękna.

A przy okazji, drogowskaz - myślę, że "The Light of Corona" może być o wiele lepiej odbierana przez sympatyków muzyki współczesnej niż przez admiratorów łatwiejszych postaci jazzu. Ba, nawet przez osoby ceniące free, mimo, że jako free jazz najczęściej sztuka Taylora jest postrzegana.

1. One; 2. Two