Morning Song
Morning Song to pierwszy po 34 latach album Kalaparusha Maurice’a McIntyre’a, nagrany dla chicagowskiego Delmarku. Muzykę zarejestrowano podczas symbolicznego koncertu tria „The Light” w ramach Chicago Jazz Festival 2003, a dzieła dokończono w nowojorskim studio Riverside. Tym albumem Kalaparush przypieczętował swój powrót na jazzową scenę w znakomitej formie.
Po pierwszych, rewelacyjnych, uduchowionych albumach z końca lat 60. Humility in the Light of the Creator oraz Forces and Fellings (na którym debiutował nieznany wówczas basista Fred Hopkins) i nagraniach Kalaparushy z grupami Roscoe Mitchella na Sound, M.R.Abramsem na Levels and Deegres of Light u progu rewolucji AACM, epizodu w nowojorskich loftach w latach70. i zaledwie dwóch rejestracjach kwartetu na początku lat 80., Morning Song to kolejne - po trwającej z górą 20 lat przerwie - nagrania Kalaparushy. Ten oryginalny muzyk i jeden z współtwórców brzmienia AACM dosłownie zszedł do undergroundu tworząc muzykę dla, jak sam określa „dobrych ludzi na stacjach nowojorskiego metra”.
Zważywszy na ofensywę mdłego w tym czasie jazzu „młodych lwów” była to raczej decyzja artystyczna w rodzaju „milczenia Duchampa”, niż wybór podyktowany względami życiowymi. Kalaparush zdecydował się na powrót dopiero w końcu lat 90tych nagraniem w trio Drem of.... dla CIMP, parę lat później biorąc udział w projekcie perkusisty Kahila El Zabara Return of the Lost Tribe poświadczającym świetną formę „weteranów” AACM. Wydawało się jednak, że o powrocie do aktywnego życia koncertowego nie ma mowy. Aż do nowego, XXI wieku.
Od jakiegoś czasu Kalaparush koncertuje (także w Polsce) i nagrywa z rzadkim i wymagającym dla lidera składem tria z perkusją i tubą. Ten instrument w nowoczesnym jazzie przypomniał Sam Rivers. W jego mistrzowskim trio partie kontrabasu realizował na tubie genialny Joel Daley. Także Arthur Blythe do dziś koncertuje z tubistą Bobem Stewardem. W ten sposób muzycy loftowi dość przewrotnie nawiązywali do tradycji orkiestr nowoorleańskich. Zastąpienie łagodnego brzmienia kontrabasu instrumentem dętym zwiększało integrację tria i pozwalało liderowi budować nieskrępowane improwizacje w dialogu z drugim instrumentem dętym.
Kalaprush zbudował swoje trio „The Light” na energii młodych i mało znanych muzyków, których umiejętności mają tu mniej do rzeczy, niż ich zdolność nieskrępowanego myślenia. W osobie tubisty Jesse Dulmana zespół zyskuje „drugie płuca”. Młody (rocznik 1973) perkusista Ravish Momin, a zarazem manager zespołu, swobodnie zmienia rytmy, od klasycznych po hinduskie, dopasowując się do zmiennych pomysłów lidera. To wystarczy. Sam Kalaparush gęstymi, ciemnymi frazami gra surową i piękną muzykę. Jej piękno mieści się poza wszelkimi konwencjami, które ułatwiałyby nam orientację. Mistrz bowiem należy do coraz mniej licznej grupy artystów całkowicie poświęconych muzyce, traktowanej jako droga religijnego poznania i duchowego rozwoju. Pozostał wierny filozofii AACM, przedkładającej świadomą swych źródeł kreację ponad flirty z modnymi nurtami. Zdecydowanie i bez kompromisów mówi własnym głosem. Jest ostatnim z wielkich.