Marcin Olak Poczytalny - Przejście
Takiej Wielkanocy jeszcze nie było. Ci, którzy obchodzą to święto, cieszą się z przejścia. Z niewoli do wolności, ze śmierci do życia… Tymczasem w rzeczywistości nie przejdziemy znikąd donikąd. Nie możemy wychodzić z domów bez ważnego powodu, nie możemy się gromadzić. Musimy do tego jakoś poradzić sobie z arogancją władzy – ci ludzie postawili się ponad prawem, gromadzą się, chodzą gdzie chcą i oczekują, że uznamy, że wszystko jest OK. Otóż nie, ta sytuacja jest bardzo daleko od OK.
Wirus pozmieniał wszystko, obnażył wszystkie braki systemu, w którym żyliśmy. Odarł nas z pozorów. To też jest jakieś przejście: od niejasności do jasności, od wątpliwości do pewności. Otóż teraz widzimy świat taki, jaki jest. Bez znieczulenia.
Nie wiem jak Państwo, ja jestem wobec tego wszystkiego trochę bezradny. Mogę nosić maseczkę, myć ręce i nie wychodzić z domu bez potrzeby, ale nie jestem w stanie sam zatrzymać epidemii. Nie jestem w stanie pogodzić się z obrzydliwą arogancją rządzących, ale nie jestem pewien, czy w najbliższych wyborach mój głos będzie miał jakiekolwiek znaczenia, tam się zbyt dużo rzeczy nie zgadza. Mogę szukać jakiejś pracy, ale, dopóki życie koncertowe nie wróci do jakiejś normy, nie mam zbyt wielu dostępnych opcji. Dużo więcej jest tego, czego nie mogę. I widzę to bardzo wyraźnie, bardzo ostro.
I tu chyba po raz pierwszy zauważam coś dobrego w tym całym zamieszaniu. Otóż, żeby jakkolwiek sobie z tym wszystkim poradzić, muszę przejść. Do środka. Z poziomu dosłownych możliwości – czy raczej ich braku – muszę iść w głąb, może nawet, kto wie, w jakieś obszary bliższe duchowości? To na pewno dobry kierunek. I nagle okazuje się, że wolność to dla mnie coś więcej niż możliwość swobodnego robienia zakupów. Tak, rzeczywistość ciągle doskwiera, ale już nie przytłacza. To nie spacer do lasu – cudowny i potrzebny skądinąd – określa to, kim jestem. A politycy, choćby nie wiem jak się starali, nie dostają mojej zgody na bycie draniami, nie są w stanie wymusić na mnie uległości. Nie na tym poziomie.
Dopijam kawę. Myślę o wolności i nadziei, o tym, jaka jest piękna i niezniszczalna. I pomału zaczynam nucić refren, ale za nic nie mogę sobie przypomnieć, jaka to melodia. Chwilę mi to zabrało, ale przecież akurat czasu teraz mi nie brakuje… „How To Walk In Freedom”. Marc Ribot, „Songs Of Resistance”… Ups, przecież już o tej płycie pisałem . Tak ze dwa razy chyba. Ale to w sumie nie ma aż takiego znaczenia, nie teraz. Wracam do tego albumu, więc i w felietonie wrócę. Do genialnego wykonania „Bella ciao” - Tom Waits! I do wspomnianego „Walk In Freedom”. I do całej reszty. To pieśni buntu, niezgody na faszyzm, niewolnictwo, wojnę. Pieśni walki o wolność. Pieśni przejścia.
Słucham. Myślę o przejściu, o nadziei. I w końcu ją znajduję – otóż mam nadzieję, że to wszystko kiedyś przejdzie. Ale też chciałbym, żeby to ostre, głębsze widzenie mi zostało – jest naprawdę fajne. I, jeśli można, chciałbym właśnie tego życzyć Państwu na święta.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.