Marcin Olak Poczytalny - Naprawdę staram się nie pisać o polityce, ale czasem po prostu mi nie wychodzi

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Słowo daję. Naprawdę, robię co mogę, żeby unikać tej tematyki. Po prostu uważam, że polityki jest w przestrzeni publicznej zbyt dużo, że zdecydowanie nazbyt się panoszy. Że wypiera o wiele ważniejsze i potrzebniejsze tematy. I wreszcie uważam, że polityka stała się już częścią popkultury – co oznacza, że forma staje się weń o wiele ważniejsze niż jakiekolwiek zagadnienia merytoryczne. Co gorsza, nie chodzi tu bynajmniej o jakkolwiek wyszukane czy wyrafinowane formy. Estetycznie rzecz ujmując dialog polityczny moim zdaniem plasuje się gdzieś pomiędzy MMA i disco polo, biorąc co najgorsze z obu tych przestrzeni. I dlatego – co podkreślam – o polityce staram się tu nie pisać. Ale czasami nie mam innego wyjścia.

Bo co w zasadzie można zrobić z najnowszą płytą Marca Ribota? „Songs of Resistance 1942-2018” to album mocno osadzony w politycznym i społecznym kontekście. Tak zamierzył artysta, i w zasadzie nie ma sensu odrywanie tej muzyki od nadanych jej znaczeń. Nie da się, tym bardziej, że większość tych piosenek i pieśni powstawała w bardzo konkretnym momencie, od którego odkleić się ich nie da. Na płycie, oprócz kilku oryginalnych kompozycji, znajdujemy piosenki włoskich partyzantów z czasów II Wojny Światowej, hymny związane z amerykańskimi ruchami walczącymi o prawa człowieka czy meksykańskie protest-songi. A cały album jest mocnym głosem sprzeciwu wymierzonym przeciwko polityce Donalda Trumpa. Protest jest tym mocniejszy, że na płycie zebrało się doborowe towarzystwo, między innymi Tom Waits i Meshell Ndegeocello.

W zasadzie można by tylko posłuchać płyty – bo zdecydowanie warto – i poprzestać na tym. Bo przecież Trump to problem amerykański, a my żyjemy w Europie… Nie do końca, bo coś na tym krążku niepokoi, uwiera, domaga się uwagi. Może chodzi o to, że odradzający się nacjonalizm to coś, co pojawia się także u nas? Może o to, że prawa człowieka, i prawo w ogóle, powinny być nadrzędne wobec koncepcji politycznych kolejnych ekip, a na co dzień widzimy, że jest inaczej?

Mnie najbardziej zastanawia dobór środków wyrazu na tej płycie, na pierwszy rzut oka nieadekwatny – ale stanowczo domagający się zauważenia i refleksji. Otóż ta płyta jest zjawiskiem zdecydowanie intelektualnym, wysmakowanym, przemyślanym. Nie ma tu ryku wściekłości, jak swego czasu w, podobnej przecież w swym wyrazie, muzyce Rage Against The Machine. Owszem, jest sprzeciw i jest złość, ale są zagrane zupełnie inaczej. Spokojniej, głębiej, w o wiele bardziej wyważony sposób. To jest bunt dojrzałego człowieka. Spokojniejszy, wynikający z przemyśleń i zrozumienia, a nie tylko z prostej, młodzieńczej niezgody na zastaną rzeczywistość. Jest w tym sprzeciwie coś elitarnego, jakby ten głos musiał zabrzmieć poza wszelkim populizmem. Może tak właśnie jest, bo przecież, choć Trump i inni mu podobni zostali wybrani w demokratycznych wyborach, to przecież fakt, że większość coś wybrała nie oznacza, że to od razu staje się dobre i piękne. Może ta płyta jest też trochę o nadziei? Bo trzeba mieć nadzieję, że – jak napisał na swojej stronie gitarzysta – nawet jeśli czasem nie wiemy co robimy i popełniamy błędy, to jednak się na nich czegoś uczymy. Może ten album jest też o tym?

Przy muzyce programowej nieodzowne jest zapoznanie się z jej opisem. Do płyty dołączona jest książeczka z mocnymi tekstami, które nie pozostawiają cienia wątpliwości co do znaczenia tego albumu. Ale przecież muzyka jest uniwersalna i nawet ta programowa do szpiku kości odrywa się od swoich znaczeń i zaczyna nabierać cech uniwersalnych. Jest po prostu piękna i prawdziwa. I, słuchana dziś w Polsce, nabiera nowych znaczeń. I tu też jest aktualna.

Już wiem, czego będę słuchał za tygodzień idąc na wybory.