Marcin Olak Poczytalny - Bez kwitnie

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

W kwietniu wydarzyło się tak dużo, że w zasadzie wypadało by to odnotować. Państwo wybaczą, ale pomimo to ja nie odnotuję. Odnotowali już inni, wnikliwie i skrupulatnie. Mnie też korciło, żeby odnotować – ale nie mogę, po prostu nie mogę. Nie mam szans. A to dlatego, że w ogrodzie znów mi kwitnie. Tym razem bez.

Ja wiem, banał jak mało co. Przecież co roku coś mi kwitnie, a to magnolia, a to forsycja, a to znowuż bez. Bez na dodatek jest wprost bezlitośnie banalny – biały i fioletowy, pięknie pachnie, i w dodatku rymuje się z „łez”. Wobec takiego banału nie jestem w stanie odnotowywać. W ogóle chęć do robienia czegokolwiek gwałtownie spada, a ja jakoś nie mam ochoty dziś z tym walczyć.

Zaopatrzony w słuchawki, przenośny odtwarzacz i butelkę czerwonego wina udaję się do ogrodu. Jakiś czas temu, w podobnej sytuacji sprawdziłem, czy piękny banał kwitnącej magnolii nie znieczuli mnie na nadmiar banału w muzyce. Otóż nie znieczulił, a ja nie mam ochoty powtarzać tego eksperymentu. W ogóle dziś nie mam ochoty na eksperymenty. Zresztą ten bez nastraja mnie jakoś tak nostalgicznie, że mam ochotę posłuchać starszego albumu – takiego do którego raz na jakiś czas wracam. I pewnie wrócę jeszcze nie raz.

Egberto Gismonti i Nana Vasconcelos nagrali „Duas Vozes” w 1984, płyta ukazała się rok później. W zasadzie wszystko w tej płycie jest trochę oldschoolowe. Potężny pogłos, sposób realizacji gitar – dziś by to nie przeszło. Tyle, że to nie ma żadnego znaczenia. To po prostu świetna muzyka, która w ogóle się nie zestarzała. Nie w swej istocie.

Przez ten bez nie spróbuję nawet uważniej opisać tej muzyki, zapach bzu skłania bardziej do kontemplacji niż do analizy. Toteż kontempluję. I wydaje mi się, że to jest najwłaściwsze podejście do tej muzyki, przynajmniej w tym momencie. Bo, rozumiesz, bez jest na swój sposób bezkompromisowy. Po prostu kwitnie, i już. Nie ma tu czego analizować, albo siedzę, gapię się i wącham, albo nie. Mogę ewentualnie zaopatrzyć się w wino i jakąś muzykę. Ta płyta w jakiś sposób jest podobna. Prosta, radosna, ale przy tym też bezkompromisowa. Dzieje się bardzo tu i teraz, nie ważne ile lat temu została nagrana. Albo wciągnie bez reszty, albo nie. Najprawdopodobniej nie tylko wciągnie, ale i odizoluje na jakiś czas od reszty świata. Mnie odizolowała. I dobrze, bo jakby się tak dobrze zastanowić, to jest się od czego izolować. Może to nie jest sensowna postawa na dłuższą metę, ale od czasu do czasu chyba warto się wyłączyć. Zmienić perspektywę, złapać dystans – ja tego na pewno potrzebuję.

Płyta się kończy. Dopijam pomału wino i myślę o tym, jak dobrze mi z takimi dźwiękami. Ja wiem, że teraz dzieje się dużo ważnych rzeczy. Są nagrody, festiwale, wychodzą nowe płyty – naprawdę dużo się dzieje. Ale z tej perspektywy jakoś ta obfitość nie przytłacza, to wszystko nie wydaje się aż tak pilne. Ja rozumiem, że jeśli ktoś jest prawdziwym dziennikarzem muzycznym, to prostu musi to wszystko zauważyć, usłyszeć, może nawet skomentować. Ale ja na szczęście jestem tylko piszącym muzykiem, więc mogę sobie posiedzieć pod krzakiem bzu i spokojnie posłuchać płyty z 1985r. Bez wyrzutów sumienia, że oto nie śledzę, nie jestem na bieżąco. Inna sprawa, że po prostu wiem, że za kilka dni przy kawie dowiem się, czego z nowych rzeczy warto posłuchać, a co spokojnie mogę sobie darować…

Ale na razie to „darować” dominuje. Bez będzie tak pachniał jeszcze przez kilka dni, a ja zamierzam je wszystkie wykorzystać na słuchanie nieaktualnej muzyki. Nie mam pojęcia dlaczego, ale dziś po prostu mam na to ochotę.