Marcin Olak - A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać do Göttingen?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Rano. Kawa. Próbuję na chwilę włączyć wiadomości, przecież dobrze jest coś wiedzieć. Wytrzymałem tylko kilka minut, to takie żałosne. Prezydent nie jest w stanie pogratulować nieheteronormatywnej medalistce olimpijskiej, ale za to chce podwyżkę. Politycy chcą przejąć niezależne od rządu media. Ktoś znów kogoś obraził. Ktoś komentuje… Główny nurt polityki jest nie do zniesienia, odchodzę od ekranu, wracam na sport, na szczęście jest olimpiada. A sportowcy walczą o wszystko, przecież dla niech to jeden z najważniejszych występów w życiu. Nigdy nie byłem kibicem, ale bardzo szanuję ludzi, którzy tak ciężko pracują, żeby zrealizować marzenia. Patrzę z podziwem, ale po chwili widzę, że polityka i tu się wdziera. Bo jedna medalistka – wspaniała lekkoatletka, mistrzyni – zadeklarowała publicznie, że jest osobą wierzącą. A inna, równie wspaniała sportsmenka, pozdrowiła żonę. I dyskusja, która rozgorzała zaczyna powoli przesłaniać dokonania obu Pań. Ktoś pogratulował, ktoś nie, ktoś musi się odnieść… A tymczasem obie powiedziały o czymś, co jest dla nich ważne i prywatne, i obie mają do tego prawo. Ale najważniejsze jest to, że im się udało. Że cudownie rozwinęły własny potencjał i zdobyły medale. Te najważniejsze, olimpijskie! Jestem pełen podziwu dla obu Pań, naprawdę! i tym bardziej jest mi smutno, że osiągnięcia Mistrzyń bywają oceniane ze względu na jakiekolwiek pozasportowe kryteria, to przecież zupełnie bez sensu… 

Sport znika z ekranu. Zostawiam obraz, ściszam dźwięk. Zamiast wypowiedzi działaczy i polityków puszczam płytę. Cecil Taylor Ensemble, Göttingen. Od razu lepiej.

Zamykam oczy, przenoszę się do sali Junges Theater i słucham niesamowitego koncertu. Taylor nie tylko prowadzi zespół, na tej sesji gra też na fortepianie – i tu się wszystko zgadza. Różnice rozwijają formę, różnorodność służy całości, muzyce. Muzyka płynie, porywa, zachwyca… Taki idealny świat, bez żadnych błędów w Matrixie, bez pomyłek, bez niepotrzebnych napięć. Bez ideologii, bez ustawiania kogokolwiek w jakimkolwiek szeregu – po prostu wszystko jest dobrze.

Słucham.

Nie wyłączyłem obrazu, bo czekam na jakieś informacje o drużynie uchodźców. I tu już nie chodzi tylko o sport – choć to przecież wybitni lekkoatleci, i życzę im jak najwięcej medali. Oni na to naprawdę zasłużyli. Uciekali przed wojnami, prześladowaniami, grożono im śmiercią, przechodzili pieszo przez pustynię, ratowali siebie i innych, ryzykowali utonięcie uciekając na zbyt małych łodziach, podejmowali się najgorszych prac, żeby tylko przeżyć i móc trenować. To właśnie polityka, ideologia, fanatyzmy – to zmusiło ich do ucieczki, walki o własne życie. A oni okazali się od tego silniejsi. Dali radę, i zamiast odpowiedzieć nienawiścią na nienawiść po prostu robią swoje. Trenują, walczą o medale. Reprezentują wykluczonych. I przypominają, że wszystkie wielkie ideologie nie służą ludziom – wręcz przeciwnie. Podporządkowują, dzielą na naszych i obcych, wykluczają.

Może to nieuniknione, może inaczej się nie da? Bo potrzeba porządkowania świata jest w nas tak silna, że jesteśmy gotowi dzielić, osądzać, odrzucać tylko po to, żeby zachować choć poczucie jakiejkolwiek kontroli? I paradoksalnie, po prostu raz na jakiś czas tracimy nad tym, w co próbujemy wierzyć, kontrolę, i wtedy budzą się demony? Nie wiem. Trochę to smutne…

Wyłączam telewizor, nie doczekałem się dobrych wiadomości. Zostawiam płytę, jeszcze gra. Zamykam oczy. Wracam do Göttingen, do świata równoległego, w którym wszystko poszło dobrze. Nikt nikogo nie odrzucił, nie wykluczył, nie zostawił.

I wszystko jest OK. Choć na chwilę.