Dzwoneczki w marketach dzwonią na całego. Prezenty, kapusta, grzyby, ryby, bombki, światełka, renifery, wszystko. W nadmiarze. Nadmiar się rozdyma i robi się jeszcze bardziej potężny, wszechogarniający, wszystkomający… Dzyń, dzyń.
Siedzę w dość obskurnej kawiarence przy skateparku. Jakoś tak wyszło, że tu siedzę. A że obskurnie? Myślę, że pewnie ma coś wspólnego ze stylem. Takim trochę podziemnym, że niby bunt, że off, że to poza głównym nurtem, no wiesz. Jasne, wiem. Napoje kosztują tyle samo, co w innych knajpach, tylko wybór mniejszy. Za to ceny w skejtszopie na pewno nie są jakoś szczególnie podziemne.
Hotel. Za oknem szaro. Tak naprawdę szaro, jakby ktoś przykrył wszystko burą, brudną szmatą. W hotelu zaraz będą dawać śniadanie. Zamykam okno, głośno, hotel jest przy trasie. Zresztą z to i tak nie jest jakoś przesadnie świeże powietrze. Chrzanić to. Słucham muzyki. Marvin Gaye, What’s Going On. Taki stary soul. Zaangażowany.
Wieczór, taki późny. Wracamy z koncertu. Kolega prowadzi, dobrze, spokojnie. Droga jest zupełnie pusta, tylko my i jakieś dwa samochody daleko przed nami. Na autostradzie. A ten drugi samochód siedzi temu pierwszemu na zderzaku. Naprawdę blisko. To wygląda po prostu idiotycznie, przecież cholerna droga jest p u s t a! Obaj zwracamy na to uwagę, patrzymy. A tamten podjechał naprawdę blisko, jakby chciał pogonić, zepchnąć?
OK, czyli chyba już ustaliliśmy, że ocieplenie klimatu nie polega na tym, że wszyscy będziemy mieć palmy w ogródkach i jeździć cały rok kabrioletami, prawda? Oczywiście za chwilę znajdzie się ktoś, kto nie przyjmie do wiadomości, że czarne jest czarne a białe jest białe. Kupi zbytecznie duży samochód z kilkulitrowym silnikiem, a na zderzaku naklei napis „Stop hybrid, go diesel”. Jasne.
Zakładam słuchawki. Takie duże. Julian Lage, Speak To Me. Tak bez oczekiwań, chcę po prostu posłuchać. Wychodzę na ulicę, ruszam bez pośpiechu, ale Northern Shuffle nadaje rytm, więc przyspieszam trochę.
Jakiś czas temu czytałem o takim spotkaniu. Na jednej sali usiedli młodzi Palestyńczycy i Izraelczycy, jednym z zaproszonych gości był historyk, Juwal Noach Harari. Rozmawiali o pokoju. O tym, że wojna naprawdę nie ma sensu. Że byłoby fajniej, gdyby nie przejmowano się tak bardzo racjami, granicami, „sprawą”. Że idzie lato, że chcieliby na wakacje. Upraszczam, wiem.
Pokój hotelowy, jedenaste piętro. Wysoko. Nie ma klimatyzacji. No jasne, nawet się nie spodziewałem, nie ma. Na dole jakiś bar, dyskoteka, ale na szczęście to na parterze. Za to zza okna dobiega chóralny śpiew lokalnej młodzieży. Repertuar trochę ograniczony, jakieś wulgarne przyśpiewki rodem ze stadionów. Prymitywne straszliwie, głupie rozpaczliwie, pełne agresji, ale i tak przez chwilę próbuję myśleć pozytywnie.
Słucham Billie Eilish. Przyznaję, mam na półce kilka innych albumów, których chcę posłuchać, na które czekam – ale odwlekam to, czekam na dobry moment. Tymczasem Eilish wślizgnęła się tak trochę poza kolejnością, jakoś przekonała. Na półce czeka między innymi Voices, już się cieszę na te dźwięki, ale chcę mieć dla nich przestrzeń, czas, ciszę.