A Tiny Bell and Its Restless Friends
Najpopularniejsze barcelońskie okoliczności studyjne zwą się Złotym Jabłkiem. Tamże, jakże słoneczną wiosną, pod czujnym, producenckim okiem El Pricto znajdujemy trójkę improwizatorów. Dwaj Katalończycy zabrali ze sobą saksofony i zestaw perkusjonalii, gościnnie zaś pojawiający się Szwajcar przytargał elektryczną gitarę. Wydziergają dla nas dziewięć gęstych jak smoła opowieści, które dość istotnie przekroczą magiczną barierę trzech kwadransów.
Pojedyncze struny gitary, półmrok w tubie saksofonu i drobne, rezonujące przedmioty z arsenału perkusjonalisty, to foniczny obraz pierwszych chwil albumu. Pokraczne figury nowego piękna, short-cuts gitary, które taplają się w metalicznej mgle tła. Swobodny, choć na razie dość filigranowy post-industrial - gatunkowy trop, którego posmaku nie zdołamy zgubić aż do ostatniego dźwięku całego albumu. Wszystko tu huczy i grzmi, i tylko te drobne robaczki skaczące po glazurze werbla, jakby brały w nawias powagę pieśni otwarcia. Na starcie drugiej części pracuje nade wszystko echo, puls ciepła gitarowego wzmacniacza i szelest dźwięków, które zostaną dopiero wydane. Saksofonowe dysze wachlują zimne powietrze, inne drobne, metalowe przedmioty także zakłócają natarczywą ciszę. Dźwięki szarpane, cmokane, tarte i stukane w martwym tańcu, w koślawym rytmie stygnącego strumienia brudu. Preparowane frazy, kreowane mocą niekończącej się palety pomysłów. Narracja gęstnieje, przypomina wielką orkiestrę symfoniczną w stanie totalnej agonii. Wszyscy tu śpiewają, zwłaszcza gitara, która wyje kompulsywnym sprzężeniem traconej mocy.
W trzeciej odsłonie, zupełnie niespodziewanie, flow dostaje się w tryby rytmu. Drummerski step, slajsy zmutowanej gitary i dźwięki saksofonu, które przypominają … saksofon. Przednówek free jazzu, niczym ziemia obiecana. Kanciasty rytm, ulotne frazy, ale doposażone w gigantyczny ładunek ekspresji. I gitara, która znów ma tryliony nowych pomysłów. Po niedługiej chwili przenosimy się na powrót w otchłań pomruków - sumiastych dronów i basowych śpiewów. Oniryczny półmrok, brzęczenia, skomlenia, tarcia i onomatopeje. No i zaskakująca kooperatywa gitary i saksofonu – brzmią identycznie, a rezonans talerza potwierdza metafizykę chwili. Wszystkie dźwięki nadymają się tu, jak ropuchy! Piąta historia, to ledwie strzępy fonii, frazy nerwowo wydzierane z gardła instrumentu. Większość z nich płynie chyba jednak z samego nieba (lub piekła), wszak perkusjonalia, sześciostrunowa gitara i prosty instrument dęty nie są w stanie generować czegoś brzmiącego równie nierealnie. Każdy fonia zdaje się tu mieć innego ojca, ale wszystkie w ułamku sekundy są w stanie kochać jedną matkę. Gra toczy się na wyjątkowo małe pola, a post-industrialny smak w ustach zdaje się być lepki, jak zbyt gęsty olej. Zresztą wrażenie, że przebywamy w małym zakładzie mechaniki pojazdowej towarzyszy nam już od wielu chwil. Narracja i jej elementy składowe są jednak wyjątkowo kompatybilne, bez trudu łączą się w strugi gęstej, jednolitej magmy. Przy okazji gitara brzmi tu niczym przesterowana basówka, z której brzmieniem sprzęga się każda, nawet najdrobniejsza porcja dźwięków pozostałych instrumentów. Pod koniec jednej z najpiękniejszych opowieści perkusjonalista wypuszcza na łowy swoją zdeterminowaną armię wibrujących przedmiotów, dodatkowo czyniąc ów moment najgłośniejszym epizodem tego dźwiękowego szaleństwa.
Szósta historia znów ma półdynamiczny step, niczym trzecia część. Gęsty rytm, szybkie, rewolwerowe interakcje, post-freejazzowy sznyt. Saksofon i gitara znów mają ze sobą romans, nawet na siebie pokrzykują! Siódemka z kolei, to rodzaj wyjątkowo mrocznej ballady, nasyconej niewyobrażalną porcją rezonansu, przypomina przeciąganie liny, która za chwilę pęknie. Znów dostajemy się w wir dźwięków, których pochodzenia nie jesteśmy w stanie odgadnąć. Początek ósmej części oddany zostaje w ręce saksofonu, który coś nuci pod nosem, podczas, gdy reszta załogi ledwie akcentuje swoją obecność. Po chwili już wszyscy rezonują na potęgę. Struga dźwięków ma dość niski ciężar gatunkowy, jakby dziecko na huśtawce zakleiło się watą cukrową i systematycznie traciło oddech. Jeśli do tej pory muzycy stawiali nam setki znaków zapytania i gra w fake sounds bawiła ich po pachy, to w ostatniej improwizacji przechodzą już samych siebie. Coś tu szeleści, brzęczy, szumi, klei się do siebie i piszczy. Post-akustyczna rzeczywistość nie ma już jakiegokolwiek imienia. Pieśń zamknięcia sama jest wielkim znakiem zapytania. Reasumuje jednak podróż doprawdy niezwykłą.
Don Malfon/ Florian Stoffner/ Vasco Trilla A Tiny Bell and Its Restless Friends (Multikulti Project/ Spontaneous Music Tribune Series, CD 2022). Don Malfon – saksofon altowy i barytonowy, Florian Stoffner – gitara elektryczna oraz Vasco Trilla – instrumenty perkusyjne. Nagrane w Golden Apple Studios, Barcelona, późna wiosna 2022. Dziewięć improwizacji, 51:59.
*) Uwaga! Autor recenzji jest współwydawcą płyty!
1. liquid powder #1, 2. a tiny bell and its restless friends, 3. fever, 4. mysterious figures, 5. dulcet crush, 6. dinner is ready, 7. fuge, 8. embracing a wake up call, 9. liquid powder #2
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.