Jazz jantar 2020: W studiu nagraniowym nie ma czasu na ćwiczenie - wywiad z Franciszkiem Pospieszalskim
Z kontrabasistą z muzycznej rodziny spotkałem się w kawiarni na Dworcu Centralnym. Porozmawialiśmy o podróżowaniu koleją, standardach jazzowych oraz nowym albumie jego tria zatytułowanym "Accumulated Thoughts".
Jak podróżuje się koleją z kontrabasem?
Franciszek Pospieszalski: Teraz są wakacje, poza tym mamy piątek, więc pociągi są zatłoczone. Nie jest zatem łatwo podróżować. Zazwyczaj jak jadę pociągiem z kontrabasem, szukam miejsca, które byłoby blisko rowerów. Wtedy najłatwiej jest pionowo postawić kontrabas, przywiązać gumką i instrument jest zabezpieczony. Problem jest taki, że tym razem nie było blisko miejsca siedzącego. Być może na przyszłość będę od razu rezerwował bilet z miejscem na rower.
Tym razem miałem ze sobą więcej rzeczy: pulpit, strój, pudełko płyt i aparat fotograficzny. Na szczęście jechał ze mną saksofonista Jędrzej Łagodziński, który mi pomógł. Ale też miał swój instrument i plecak, więc było wyjątkowo trudno (śmiech).
Na czym Ci minął czas w podróży?
FP: Właśnie pisałem do klubów jazzowych, bo organizuję trasę mojego tria. Możliwe, że skład będzie poszerzony o skrzypka Marcina Hałata. Planujemy trasę od 28 listopada do 14 grudnia. Założyłem sobie takie cel, żeby zagrać możliwie dużo koncertów niezależnie od tego, czy będzie się to opłacało czy też nie (śmiech).
Teraz grałeś jednak dwa koncerty z The Love And Beauty Seekers. Jak wam poszło?
FP: Byłem zaskoczony reakcją publiczności. W Spatifie ludzie przyjęli nas bardzo gorąco, momentami nawet się darli. Pewnie była to sprawka najbliższych znajomych, ale mimo wszystko, wychodzi na to, że TLABS jest wiecznie żywy.
The Love And Beauty Seekers istnieje już pięć lat. Ale odkąd przeprowadziłem się z Kopenhagi do Warszawy, to gramy rzadziej. Aczkolwiek większość koncertów i tak odbywa się w Polsce, więc nie wiem, czy ten mój wyjazd decyduje o częstotliwości występów na żywo. Być może przyczyną jest to, że nie mamy w składzie lidera. Wszyscy się zajmują wszystkim.
Od debiutu “Żar” minęły już trzy lata. Czy ta wasza aktywność koncertowa to zapowiedź czegoś nowego?
FP: Tak. Byliśmy kilka miesięcy temu w studiu nagraniowym u Michała Kupicza w Piasecznie. Nagraliśmy tam drugą płytę. Jeszcze nie ma pomysłu na tytuł, ale są nowe kompozycje, które się zebrały. Początkowo mieliśmy pomysł, żeby zrobić płytę całkowicie elektroniczną. Finalnie wyszło jednak tak, że gramy na swoich instrumentach akustycznych. Ale korzystamy też z różnych urządzeń, np. OP-1. A ja próbuję poszerzyć brzmienie za pomocą przesteru. Mamy 9 czy 10 kompozycji, niebawem będziemy finalizować cały proces.
Jak przebiegała sesja nagraniowa?
FP: Na początku były trudności. Mieliśmy umówiony termin w studiu Cavatina w Bielsku. Chłopaki przylecieli z Kopenhagi i na dzień przed sesją okazało się, że musi zostać odwołana. Studio nie było w stanie zorganizować realizatora. Ale chcieliśmy koniecznie wykorzystać ten czas, skoro już się przygotowaliśmy do nagrania. Rzutem na taśmę udało się to zrobić w Piasecznie u Michała Kupicza. Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy tam nagrywali. Spędziliśmy w studiu 2 dni. Było bardzo klimatycznie, nagrywaliśmy w budynku przypominającym dworek. W środku był lekki rozgardiasz. Gdzieś tam kable były pociągnięte po podłodze, a nie maskowane w ścianach. Profesjonalizm i doświadczenie Michała Kupicza wystarczyło nam jednak do tego, żeby mu zaufać. Poza tym wcześniej miksował już nasze płyty.
Gdy umawialiśmy się na wywiad, napisałeś, że dzisiaj grasz koncert ze standardami.
FP: Z gitarzystą Kubą Paulskim bardzo dużo gramy ze sobą. Głównie skupiamy się na standardach jazzowych. Stale poszerzamy listę, gdyż chcemy ambitnie podchodzić do tego tematu. Oprócz tego gram z Kubą jego własne kompozycje. Jakieś półtora miesiąca temu razem z perkusistą Peterem Somosem nagraliśmy płytę w studiu Cavatina.
Nie boję się i nie wstydzę grać standardów. Daje mi to frajdę. Czasami można zrobić z tego parodię.
A do jakich standardów najczęściej teraz wracasz?
FP: Mam teraz fazę na utwór Johna Coltrane’a zatytułowany “26-2”. Dowiedziałem się przy okazji, że John Patitucci wykorzystał progresję harmoniczną “Giant Steps” i skomponował na tej podstawie swój utwór “Monk/Train”. Zacząłem się w to zagłębiać i okazuje się, że standardy, które znamy pod konkretną nazwą, występowały pod inną i były skomponowane 20-30 lat wcześniej. Na Wikipedii jest długa lista takich przykładów. Być może to zresztą pomysł na kolejną płytę. Zobaczymy, mam dużo dziwnych pomysłów (śmiech).
Pomysłowości nie można Ci odmówić, podobnie jak innym polskim muzykom, którzy studiowali w Kopenhadze w Rhythmic Music Conservatory. Czy ta szkoła was do tego jakoś specjalnie przygotowuje?
FP: No właśnie, sam jestem ciekaw, gdzie bym był i jakie miałbym podejście, gdybym nie przeszedł tej drogi w Rhythmic Music Conservatory.
Teraz pomagam organizować koncerty w klubie Bazar. Jest jeszcze bar Bazar, w którym dzisiaj będę grał. Są to jednak inne miejsca, mimo że odległość między nimi to jakieś 600 metrów (śmiech).
Czy właściciel jest ten sam?
FP: Nie, wydaje mi się, że to zbieg okoliczności lub świadome działanie na niekorzyść drugiej spółki czy coś w tym stylu (śmiech). W każdym razie jak dobieram muzyków, to zaczynam myśleć o moich kolegach, których znam z Danii i którzy teraz są tutaj. Mogę wymienić Kamila Piotrowicza, Kubę Więcka, Szymona Gąsiorka, Jędrzeja Łagodzińskiego, Grzegorza Tarwida, Alberta Karcha, Macieja i Marka Kądzielę. Jest jeszcze Artur Tuźnik - jak się uda go ściągnąć, to będzie super. Tomek Dąbrowski ma grać na jesieni. I pomału kończą mi się pomysły na tych, którzy byli w Kopenhadze. A jeszcze trzeba godzić budżet z możliwościami. Nie każdy będzie na miejscu.
Jest jeszcze grupa muzyków z Danii, którzy pojawili się tam później: Szymon Wójcik, Jurek Mączyński i Rafał Różalski. A Bartek Szablowski będzie w Odense od jesieni. Zmierzam do tego, że powoli to środowisko się wyczerpuje. A może ja za mało znam muzyków miejscowych, którzy byli improwizatorami i nie otarli się o duńską scenę. Powoli chcę się w tym rozeznać. Ostatnio grałem duet z Jackiem Mazurkiewiczem i to było świetne doświadczenie, mimo że jest z innej orbity środowiskowej.
W tym roku ukazała się płyta Twojego tria. Jak powstał album “Accumulated Thougths”?
FP: Sesja do płyty odbyła się w październiku zeszłego roku i była celowo przyklejona do trasy koncertowej, którą nazwaliśmy “Warm up”. W ten sposób chcieliśmy dać sygnał, że jest to rozgrzewka przed nagraniami.
W ogóle jestem zwolennikiem tego, żeby sesja była poprzedzona koncertami i zachęcam do tego także innych muzyków. Uważam, że próby nie zawiążą zespołu tak jak występy na żywo. W studiu nie ma czasu na zastanawianie się, ćwiczenie, kombinowanie. Nawet na produkcję. Uważam, że to jest coś, co trzeba przygotować dużo przed sesją nagraniową. Oczywiście są i tacy, którzy wolą produkować po nagraniach. Moim zdaniem najlepiej jednak zrobić jak najwięcej przed wejściem do studia.
“Accumulated Thoughts” nagrywaliśmy w górach w Kotlinie Kłodzkiej w Monochrome Studio u Ignacego Gruszeckiego i Natalii Wakuły. Los tak chciał, że domek letniskowy moich teściów jest dziesięć minut stamtąd, więc mieliśmy gdzie nocować. Kiedyś jak byłem na wakacjach, dowiedziałem się o tym, że w pobliżu jest studio. Spotkałem się z Ignacym, który mi je pokazał. Ta cała aura, czyli widok na góry, inne powietrze i odizolowanie się od miejskiego zgiełku, sprzyjają pracy artystycznej.
Sesja przebiegła sprawnie. Pierwszą część miksów zacząłem z Ignacym po dwóch dniach nagrań. On miksuje analogowo. Dużo roboty później już nie było.
Wśród projektów sygnowanych Twoim imieniem i nazwiskiem był już sekstet, a teraz jest trio. Jaka będzie kolejna formuła?
FP: O tym nie wspominałem, ale przez krótki moment był też kwintet. I nawet został zarejestrowany w Piec Arcie w Krakowie. Nazwałem ten zespół International 5tet. Był tam w składzie trębacz z Danii Jonas Due Steffensen, którego poznałem w Pimpono Ensemble. Był też gitarzysta Dima Gorelik z Izraela, pianista Marcel Baliński i perkusista Peter Somos. Niektóre z utworów pojawiły się na płycie tria. A pozostałe były autorstwa Jonasa i Dima. Do tego graliśmy cover Torda Gustavsena.
W każdym razie nagraliśmy materiał dla For Tune, bo lubią nagrywać koncerty. Ale jeszcze nie został wydany. Po wysłuchaniu tych nagrań uznaliśmy też, że trzeba zrobić poprawki. Jednak Jonas wrócił już do siebie do domu i jakoś ciężko jest nam się pozbierać (śmiech).
Z innych rzeczy mam pomysł na projekt z muzyką Charlesa Mingusa z płyt “Changes One” i “Changes Two”. O tych albumach pisałem w Katowicach pracę magisterską i muszę powiedzieć, że bardzo mnie zainspirowały. Między innymi dlatego, że doskonale ilustrują łączenie się i przekształcanie post bopu z free jazzem. Kuzyn Marek Pospieszalski sprezentował mi kiedyś te albumy i to dzięki niemu je poznałem.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.