Lest We Forget What We Came Here To Do
Groove ściele się gęsto. Saksofon na zmianę z klarnetem, tuba i dwie perkusje. Składniki wymieszać zgodnie z tradycją najlepszych jazzowych, funkowych, rootsowych mistrzów. W ten sposób powstaje muzyka, od której robi się cieplej, weselej - lepiej. Sons of Kemet - brytyjski kwartet pod wodzą Shabaki Hutchingsa realizuje te zalecenia znakomicie - dodając przy tym swojej muzyce głębszego znaczenia. 6 listopada zespół wystąpi w Gdańsku w ramach festiwalu Jazz Jantar. Pod koniec września do sklepów trafiła ich druga płyta. Album nosi tytuł „Lest We Forget What We Came Here To Do”.
Shabaka Hutchings urodził się 31 lat temu w Londynie. Jego rodzina pochodzi z wysp karaibskich. Jako młody chłopak Shabaka powrócił do ziemi dziadków: na Barbados. Tam poznawał muzykę. Tam zaczął uczyć się gry na klarnecie. Tam dorastał: widząc jak wygląda życie na rajskiej wyspie, poza murami luksusowych hoteli. Gdy wrócił do Anglii postanowił na jazzowej scenie krzewić „afrofuturyzm” - połączenie kultury karaibskiej diaspory z muzyką XXI wieku. Bystrzaka pod swoje skrzydła prędko wzięli liderzy tacy jak Courtney Pine, Mulatu Astatke czy Soweto Kinch. W ubiegłym roku Hutching dołączył do składu legendarnej Sun Ra Arkestra. Najpełniej jednak swoją misję może realizować we własnym zespole: Sons of Kemet.
Starożytny imiennik Hutchingsa - Król Shabaka - władał Egiptem w VIII wieku przed naszą erą. Tereny te ówcześni nazywali Kemet. A jako, że ojcowie zachodniej kultury - Grecy - gęsto czerpali z osiągnięć Kemetańczyków - wszyscy jesteśmy synami Kemet. To chyba najmniej interesujący aspekt kwartetu Shabaki Hutchingsa, ale przynajmniej mamy za sobą rozstrzygnięcie zagadkowej nazwy zespołu.
Ich Sons of Kemet - „Burn” - spodobała się jazzfanom Jej Królewskiej Mości. Pochwał nie szczędzili ani prestiżowy The Quietus ani słynny DJ i prezenter radiowy Gilles Peterson. Zespół otrzymał nawet Nagrodę MOBO Award za najlepszy jazzowy koncert roku. Dla Hutchingsa popularność miała być jednak środkiem a nie celem samym w sobie. I oto jest nowa album: „Lest We Forget What We Came Here To Do”
Gdy płyta zaczyna kręcić się w odtwarzaczu, wydaje się, że jesteśmy bezpieczni. Jest rytm, jest melodia - jest fajnie. Jednak gdy zerkniemy na tytuł pierwszego utworu, szybko przeniesiemy się na Zachodni Brzeg Jordanu. To tam, nieopodal wioski Burdus od strzałów z karabinu izraelskiego żołnierza - w plecy, tył głowy i w nogę - zginął 17-letni Palestyńczyk: Samir Awad.
- W tym miejscu na Ziemi to codzienność - mówi Hutchings - Chcemy przypominać o tym chłopaku i jemu podobnym. To drobny gest, ale nie bez znaczenia. Linia tuby w tym utworze przywodzić ma skojarzenia z bombardowaniami: stałym elementem krajobrazu terenów okupowanych - dodaje artysta.
Druga ścieżka na krążku - „In The Castle Of My Skin” - nawiązuje tytułem do powieści George’a Lamminga poruszającej kwestie post-kolonialnej tożsamości ludzi na Barbados. „The Long Night Of Octavia Butler” to z kolei ukłon w stronę afro-amerykańskiej autorski science-fiction: W jej [Octavii Butller] książkach uwielbiam trans, w który wprowadza czytelnika - wyjaśnia Shabaka.
Trans Sons of Kemet przenosi się na słuchaczy. Urzeka polifonia głosów, inspiracji w tym, w sumie bardzo prostym, zespole. Słychać tu przecież nie tylko Barbados, ale i Mali, Nowy Orlean czy serbską Gucę. 6 listopada usłyszymy ich na żywo. Z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że będzie to jeden z bardziej energetycznych koncertów tegorocznej edycji Festiwalu Jazz Jantar. Pamiętajmy jednak, że nie samym tupaniem nóżką do rytmu żyją Synowie Kemetu.
1. In Memory Of Samir Awad; 2. In The Castle Of My Skin; 3. Tiger; 4. Mo' Wiser; 5. Breadfruit; 6. The Hour Of Judgement; 7. The Long Night Of Octavia E Butler 8. Afrofuturism; 9. Play Mass 05:03
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.