Jazz Jantar: Maciej Sikała Trio / Nostalgia 77 ft. Josa Peit

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski / TESTIGO.pl Copyright: www.wyszomirski.pl

Drugi weekend festiwalu Jazz Jantar należy głównie do jazzowej sceny Trójmiejskiej. Wczoraj w Sali Suwnicowej zaprezentowali się dyplomanci tutejszej Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki, a dziś wieczór mogliśmy wysłuchać koncertów nowego tria Macieja Sikały, a także  zagranicznego gościa weekendu - formacji Nostalgia 77.

Maciej Sikała jest twórcą bardzo konkretnym i konsekwentnym. Swój nowy zespół, do którego zaprosił dużo młodszych od siebie (jak powiedział) muzyków – Pawła Tomaszewskiego grającego na organach oraz perkusistę Sebastiana Kuchczyńskiego, opisał w festiwalowym folderze samodzielnie i na tyle dokładnie, że właściwie przytoczenie tego tekstu mogłoby za relację wydarzeń scenicznych wystarczyć. Jest tam mowa o potrzebie grania z instrumentem harmonicznym, która nowe trio zrodziła, o nowych specjalnie napisanych kompozycjach, zawartym w nich bogactwie rytmów, metrum, melodyki... I właściwie nie ma się do czego przyczepić, bo wszystko to była prawda: że muzycy młodzi, że zdolni, a w kompozycjach usłyszeliśmy i rytmy latynoskie, i kubańskie i inne... Sam Sikała jest zaś świetnym saksofonistą, o doskonale czystym tonie i umiejętnościach nie do zaprzeczenia a jednak – coś w tym koncercie nie zagrało. Profesorstwo wykonania i wewnętrznej konstrukcji wycyzelowanych utworów niestety zagoniło ten występ w kozi róg przewidywalności. Niezgodna z duchem jazzu akademicka poprawność całości sprawiła że koncert tria Sikały wypadł dość nużąco, a sam wspomniany duch, o którego zachowanie sam saksofonista walczył kiedyś w szeregach Miłości uleciał i zanikł.

Ponieważ organizatorów festiwalu Jazz Jantar cechuje odwaga i dbałość o różnorodność line-upu, po występie tria Macieja Sikały mogliśmy doświadczyć zjawiska o nazwie Nostalgia 77. Jest ono o tyle swoiste, że ktoś kto nie słyszał o nim wcześniej po lekturze folderowej notki mógł spodziewać się na scenie zarówno faceta z laptopem, jak i pełnowymiarowego oktetu. Okazało się, iż poszło w tę drugą stronę, i mogliśmy zobaczyć koncert małej (sześcio, nie ośmioosobowej co prawda) orkiestry, z sekcją rytmiczną, dętą, gitarą, pianinem oraz zaproszoną wokalistką – Josą Peit, co najważniejsze – orkiestry grającej całkowicie na żywo.

Program jej występu obejmował kompozycje mózgu projektu, producenta Benedica Lamdina pochodzące głównie z ostatniego wydawnictwa sygnowanego nazwą Nostalgia 77, The Sleepwalking Society. Sprawca całego zamieszania usiadł z gitarą bokiem do publiczności, oddawszy pałeczkę pozostałym muzykom, oni zaś z jego materiału skleili krótki, lecz mogący się bardzo podobać koncert. Był to bowiem popis zwartego grania licznego zespołu, w którym każdy z poszczególnych muzyków największą wagę przykłada nie do własnych solowych wyprężeń, a do jak najlepszego przysłużenia się wzbogaceniu brzmienia całości.

Utwory były więc krótkie, ale kilkupoziomowe, i mimo niewielkiej ilości czasu wszyscy grający mogli pokazać swe muzyczne kwalifikacje. Bas prowadził kolejne utwory gęstym groovem, uzupełnianym przez trębacza i saksofonistę, pianino delikatnie pobrzmiewało w tle a z przodu sceny śpiewała znajdująca się w znakomitym humorze Josa Peit. Nowoczesny soul-jazz  mienił się stylistycznymi odcieniami: od melodii quasihiszpańskich, przez zwiewne pustynne brzmienia, na hipnotycznym transie i bluesie kończąc. Publiczność reagowała przychylnie, oklaskami skłaniając nawet muzyków do zagrania bisu, choć poproszona przez basistę w jego wstępie o wstanie i zrobienie atmosfery... usiadła z powrotem na krzesłach natychmiast po usłyszeniu pierwszych dźwięków wyproszonego brawami utworu, co wprawiło zespół w spore zadziwienie. Jeśli pominąć jednak to nieporozumienie, to stwierdzić należy że żywa, emocjonalna muzyka tego wieczoru odniosła zwycięstwo. Z niecierpliwością czekamy na kolejne festiwalowe wydarzenia, gdyż okazuje się, że na Jazz Jantarze nie zawodzą nawet ci pozornie mniej znani artyści...