Jazz Jantar: Maciej Sikała Quartet i Manu Katché feat. Nils Petter Molvaer
Drugi, nadzwyczajnie obfity w koncertowe emocje weekend festiwalu Jazz Jantar właśnie się zakończył. Wydarzenie tym samym powoli wkraczać będzie w fazę finalną. W świąteczny poniedziałek cykl autorski Sygnowano: Maciej Sikała zainaugurował osobiście sam jego kurator stając na czele specjalnie powołanego na festiwal kwartetu. Po nim uwieńczeniem bloku France:Now był koncert Manu Katché.
Maciej Sikała, który w ubiegłym roku zagrał na Jazz Jantar ze swoim New Trio, tym razem zaprosił międzynarodowe towarzystwo współpracowników i przyjaciół: u jego boku stanęła zatem amerykańska sekcja rytmiczna w składzie Wayne Dockery (kontrabas) i John Betsch (perkusja) oraz rodzimy trębacz Piotr Wojtasik. Gdańszczanin od lat słynie z wyjątkowego przywiązania do klasycznych form jazzu (konkretniej: jazzu straight-ahead) i taki też repertuar w wykonaniu jego i jego bandu usłyszeliśmy. Okazało się przy tym, nie po raz pierwszy zresztą, że i tak tradycyjne granie niesie ze sobą spory ładunek energii (o czym w natłoku form nowych zapomnieć nietrudno). Trzon muzycznego napięcia stanowił napędzający się wzajemnie duet Sikała – Wojtasik, których wieloletnia znajomość wybrzmiewała z każdą kolejną harmoniczną nutą. Panowie znają się doskonale i wiedzą, jak zespół jazzowy poprowadzić. Prowadzili go więc, z utworu na utwór będąc w tym coraz bardziej osamotnieni: amerykanie nie potrafili niestety dotrzymać im kroku. Dockerty i Betsch z każdą kolejną kompozycją rozjeżdżali się, gubili rytm i ogień, by po kilku wysilonych solówkach odpuścić i organiczyć się do akompaniamentu polskim liderom. O ile w pełni usprawiedliwić można wiekowego kontrabasistę, który wyraźnie schorowany na scenę wszedł o kuli i cały koncert zagrał w pozycji siedzącej to nieco młodszego, będącego (przynajmniej wizualnie) w lepszej dyspozycji Betscha tłumaczy już nieco mniej. Zaproszenie weteranów scen i studiów nagraniowych było jednak ze strony Sikały gestem, za który należy się oddać saksofoniście należny szacunek.
Wczorajszego wieczoru Maciej Sikała (mimowolnie?) zabrał również głos w interesującej dyskusji, która przetoczyła się w ostatnich miesiącach przy okazji przypominającego współczesnym zjawisko yassu dokumentu Filipa Dzierżawskiego "Miłość" oraz książki "Chłepcąc Ciekły Hel" autorstwa Sebastiana Reraka. Wśród wspomnieniowych polemik w tle pojawiało się zwykle pytanie o sens rewolucji, walki między „starym” a „nowym” w muzyce jazzowej, którą proklamował u podstaw ruchu Tymon Tymański. Sikała odpowiedział na nie w sposób dla siebie najwłaściwszy – nie w ogniu dysput, a wprost ze sceny, doborem repertuaru. Z sześciu zagranych utworów dwa łączyły się bowiem z czasami, kiedy saksofonista grał „po drugiej stronie barykady”: były nimi Taniec Mikołaja (znaleźć go można na płycie Miłości i Lestera Bowie "Not Two") oraz "Odwalla Theme" z repertuaru Art Ensemble Of Chicago. Ich sąsiedztwo w żaden sposób nie przeszkadzało innym autorskim kompozycjom zdeklarowanego mainstreamowca, wśród których znalazły się żywe, siarczyste Polish, One For John czy subtelniejsza ballada For My Mother.
Zupełnie inna rola przypadła w udziale Manu Katché. Multiperkusyjna supergwiazda przyjechała, by mocnym akcentem zamknąć francuski blok Jazz Jantaru – i tak, zgodnie z oczekiwaniami, się właśnie stało. Jako że najlepsi zwykli grać wyłącznie z muzykami swojego rodzaju, wraz z nim wystąpili brytyjski pianista Jim Watson a także Norwegowie Tore Brunborg oraz najbliższy chyba francuzowi formatem Nils Petter Molvær. „To bardzo zajęty facet. W zeszłym tygodniu zagrał w pięciu krajach z pięcioma różnymi zespołami” - cieszył się Manu Katché, zapowiadając sprawcę zeszłorocznego oblężenia Sali Suwnicowej Żaka. Wówczas to trębacz był na scenie postacią główną, dziś – bohater mógł być tylko jeden. Usadowiony za olbrzymim zestawem perkusyjnym (zdecydowanie rekord festiwalu w tej kategorii) mógł pokazać pełnię swoich możliwości, zarówno dzięki rozmiarom rozbudowanego instrumentu, odpowiedniemu repertuarowi jak i – rzecz jasna – wirtuozerskim umiejętnościom. Perkusja przez cały koncert była filarem, stojącym stabilnie i znajdującym się na pierwszym miejscu niezależnie od sytuacji. Manu kombinował właściwie bez przerwy, jednocześnie nadając rytm i bawiąc się nim – w tej pierwszej czynności wspomagali go zresztą pozostali członkowie kwartetu, którzy kosztem własnych wymyślnych solówek tworzyli ECM-owską przestrzeń tudzież elektronicznie zapętlali elektroniczny basowy pogłos. Następujące po sobie nastrojowe, falujące melodie nie zaskakiwały, bo i zaskoczyć nie mogły, jednakże właśnie na tego rodzaju muzykę przybyła publika, po raz kolejny (trzeci już chyba w tym roku) wypełniając klub dosłownie po brzegi. Było tak, jak być powinno, choć ci, którzy oczekiwali solowego popisu perkusisty, musieli czekać do samego finiszu: wyczerpująca, długa kanonada zalała nas tornadem dźwięków dopiero podczas bisu, gdy lider w pierwszej chwili pojawił się na scenie sam, pozwalając pozostałym kolegom odpocząć (któż jak nie on miałby wziąć na siebie tę odpowiedzialność?) - koncert zakończył się efektownym finałem, podczas którego Manu Katché usiłował nawet skłonić zebranych do śpiewu, choć późna pora i ostatni dzień intensywnego weekendu przełożyły się na stosunkowo umiarkowaną reakcję. Nie tylko bowiem granie, ale także czterodniowy maraton oglądania koncertów może nadwyrężyć siły. Regeneracja jednak musi być szybka, bo trzeci weekend Jazz Jantaru zaczyna się już w czwartek!
Manu Katche Quartet -Nils Petter Molvaer from Roma Jazz on Vimeo.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.