Jazz Jantar: Wolne Miasto G-dance-k!
„Gdańsk w moim języku znaczy taniec. Przyjechaliśmy tu, aby zaprosić was do tańca!” - powiedział na wstępie jeden z muzyków zespołu Jimi Tenor & Tony Allen & Band. Po ich występie zgromadzona w klubie Żak publiczność klaskała i tupała w podłogę, tak, że nie tylko muzycy nie mogli nie wrócić na scenę z gorącym bisem, ale i ściany budynku musiały zdobyć się na jeszcze jeden wysiłek by nie pęknąć od energii, jaka wypełniła Salę Suwnicową przy Grunwaldzkiej.
Piątkowy, niepodległościowy wieczór 11 listopada otworzył występ holenderskiej grupy Flat Earth Society. Zapowiadający koncert Rafał Bryndal nie wymienił przed koncertem wszystkich muzyków, bo, jak powiedział, aby zrobić to bezbłędnie musiałby wpierw pójść do coffee shopu. Warto jednak wyliczyć instrumentarium, jakim dysponuje zespół prowadzony przez Petera Vermeerscha: 2 klarnety,2 puzony, 2 trąbki, 3 saksofony, tuba, fortepian, instrumenty klawiszowe, akordeon, ksylofon, wibrafon i gitara… 15 muzyków po brzegi wypełniło scenę klubu. Co ciekawe, tak liczny zespół nie jest prowadzony przez dyrygenta – Vermeersch stoi wśród muzyków w drugim rzędzie – na pierwszym planie stoi sekcja rytmiczna: perkusja, kontrabas oraz fortepian i gitara.
Flat Earth Society zaproponowało kolaż jazzowo-rockowo-rozrywkowych brzemień, przypominających nieco muzykę do Muppetów. Co więcej – sami muzycy mieli w sobie coś z postaci stworzone przez Jima Hasnona. Publiczność z miejsca weszła w tę rozrywkową konwecję koncertu. Wszystkich członków zespołu przepełnia radość grania. Flat Earth Society wykonuje własne kompozycje. Dominuje w nich melodyjność, zabawa i uśmiech. Zarówno publiczność, jaki i samych muzyków rozbawiła kompozycja „Kotokotopulogy” – przywodząca na myśl rozsypującą się, dogorywającą wręcz śródziemnomorską biesiadę. Wybrzmiał też muzyczny atak gąbek („Attack of sponges”), czy utwór o tytule tak skomplikowanym, że po wpisaniu w Google nie otrzymuje się żadnej odpowiedzi.
Można grać w taki sposób, kiedy ma się do dyspozycji wysokiej klasy muzyków – a m.in. Michel Mast (saksofon tenorowy), Peter Verbruggen (perkusja), Peter Vanderberghe (fortepian) czy Tom Wouters (klarnet, ksylofon) i charyzmatyczny, przypominający zachowaniem scenicznym Nicka Cave’a z pewnością do takich należą.
Dlaczego nie mamy takiego big bandu w Polsce? No właśnie… To, co chyba najbardziej ujmujące w grze i aparycji Holendrów to luz – nikt nie spina się, nie wstydzi gdakać jak paw (w utworze „Peacock”), a sekcja dęta może raz synchronicznie kiwać się do rytmu, by za chwilę jeden z nich zagrał imponujące solo w stylu free. Może np. Wojtek Mazolewski mógłby taką orkiestrę zmontować?
Wielka siła, atrakcyjność i potencjał w takich wieloosobowych, mało ekonomicznych składach drzemie. Big Bandy wracają! Potwierdzają to sukcesy chociażby Darcy James Argue Secret Society.
Prawdziwa impreza, prawdziwy G-dance-k, rozpoczął się gdy na scenie pojawili się Jimi Tenor & Tony Allen & Band. Na pierwszy rzut oka Finowie Jimi Tenor i Likka Mattila wyglądali najmniej afrobeatowo jak to tylko możliwe. Tenor swoje skandynawskie pochodzenie maskował długim, czarnym, bogato pikowanym błyszczącymi kamieniami płaszczem. Jednak w połączeniu z energią muzyków z Kuby, Nigerii i Chicago – w tym guru afrobeatu – Tony’m Allen’em od pierwszych dźwięków zrobiło się w Żaku bardzo gorąco.
Materiał z płyty „Inspiration Information” był bazą do zabawy, którą prowadził śpiewem i tańcem najpierw MC Allonymous a póżniej perkusjoniści Timothy Akinola Famson i Ekow Alabi Savage. Zdaniem Briana Eno, być może najlepszy perkusista jaki kiedykolwiek żył – Tony Allen – przyglądał się temu z uśmiechem zza bębnów, szyjąc nieustannie, delikatny, oszczędny, ale mięsisty groove. „Pozwólcie, że po krótce przedstawię wam Lagos – stolicę Nigerii. Tony Allen jest z Lagos, ja jestem z Lagos – zapowiadał Timothy Akinola Famson – W piątkowe wieczory przygotowujemy dużo przepysznego jedzenia i idziemy tańczyć!”. Gdyby w Żaku znalazło się jeszcze miejsce na afrykańskie przysmaki, koncert ten do złudzenia przypominałby te, jakie odbywają się w wielu klubach zachodnioeuropejskich stolic, gdzie licznie mieszkający emigranci z Afryki organizują imprezy wyjęte z Lagos, Bissau, Jaunde czy Bamako. Na takich imprezach afrobeat ożywa w swojej czystej postaci – muzyki spontanicznej, improwizowanej, politycznie zaangażowanej – jego bardziej rozrywkowe oblicze spotkało się z natychmiastową akceptacją gdańskiej publiczności.
Już po kilku chwilach koncertu, muzycy, zgodnie z przesłaniem utworu „Now It’s Time for You to Get up and Dance” zaprosili na scenę do wspólnego tańca publiczność. Ci, którzy nie zmieścili się na podwyższeniu, towarzyszyli zespołowi śpiewem. Muzyka zarówno kołysała balladowo, jak przy „Selfish Gene” czy „Darker Side of Night” jak i nakazywała skakać, jak w zagranym na bis „Mama England”.
Jimi Tenor, obok saksofonu i fletu poprzecznego, przywiózł do Gdańska organy fender-rhodes oraz mini- mooga. Właśnie to analogowe brzmienie jego instrumentów klawiszowych, choć w koktajlu rytmów i instrumentów dętych, były tylko dyskretnym akcentem, nadawały tej muzyce styl i prostotę.
Doskonale, że zarówno Flat Earth Society jak i Jimi Tenor & Tony Allen & Band znaleźli się w programie Festiwalu Jazz Jantar. Z jazzem bowiem coraz rzadziej już kojarzy się dobrą, bezpretensjonalną, wolną imprezę pełną uśmiechu, tańca i śpiewu. A taki właśnie przecież jazz w swojej lwiej części był i jest. Taki najczęściej inspirował inne gatunki, czy poszczególnych muzyków. Bez wątpienia wśród zainspirowanych takim jazzem byli Flat Earth Society, Jimi Tenor i Tony Allen.
Dziś (w sobotę) na Festiwalu Jazz Jantar w Klubie Żak wystąpi Vijay Iyer Solo. Jego koncert poprzedzi Marcin Stefaniak Quintet.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.