Small Town
Po fali upałów i piekielnego żaru promieni letniego słońca nagłe ochłodzenie, któremu towarzyszył dźwięk kropel cierpliwie bębniących o szyby okienne stały się skutecznym bodźcem do sięgnięcia po najnowsze wydawnictwo Billy Frisella, tym razem w wyjątkowo ascetycznej, prostej formie: jako zapis koncertu gitarzysty jedynie w towarzystwie basisty, Thomasa Morgana, zarejestrowanego w legendarnym, istniejącym od 1935 r. klubie: New York’s Village Vanguard.
Łagodne, zagrane w spokojnym, leniwym tempie utwory, z pogłębionymi pogłosem frazami gitary, znakomicie współgrały z miarowym szumem deszczu za oknem.
Program płyty, na który składa się osiem kompozycji, rozpoczyna rozbudowany, nastrojowy It should have happened a long time ago (utwór skomponowany przez Paula Motiana, który znalazł się na płycie Motiana, Frisella i Lovano nagranej dla ECM w 1985 r.). Choć odmienny od oryginału tak umiejętnie kradnie uwagę słuchacza, że dopiero po chwili ów uzmysławia sobie, że na „liście płac” grupy nie ma perkusisty. W istocie w grupie, oprócz gitarzysty i basisty, nie ma nikogo więcej. Cóż z tego, skoro gitarzysta i basista to muzycy obdarzeni wyobraźnią i talentem do tworzenia gęstych dźwiękowych pejzaży, tak utkanych, by utwory nie potrzebowały natarczywej sekcji rytmicznej, lecz by subtelnie kroczący obok partii gitary bas dawał linii melodycznej solidne oparcie i wypełniał tło kompozycji. Mnie osobiście to wykonanie, znacznie mniej oczywiste i ułożone, intryguje i wciąga o wiele bardziej niż wersja Motiana.
Skojarzenia filmowe budzi Song for Andrew No. 1, przepiękna, wzruszająca ballada, zbudowana na pełnym niemal mistycznego zrozumienia dialogu między gitarą Frisell’a, a kontrabasem Morgana, w którym oba instrumenty umiejętnie dzielą między sobą przestrzeń, nie rozpychając się, by zyskać przewagę nad drugim, lecz ozdabiając i dopełniając melodię, którą każdy z nich starannie i delikatnie tworzy. Rozbudowane akordy, miękkie, ale nie stłumione brzmienie Gibsona pod palcami Frisella tworzą gęstą materię utworu. Kiedy wybrzmiewa ostatnia nuta kompozycji słychać brawa poruszonej publiczności (mamy wszak do czynienia z koncertowym albumem o studyjnej jednak jakości brzmienia).
Ale krążek Frisella i Morgana to nie tylko nastrojowe ballady, będące jakby ścieżką dźwiękową z sennego, awangardowego filmu. Znajdują się tu również muzyczne wycieczki w krainę amerykańskiego country, czy też Americany, jak choćby nowej interpretacji ludowej piosenki powstałej jeszcze końcem XIX w., a spopularyzowanej na początku XX w. przez The Carter’s Family: The Wildwood Flower. Wykonanie duetu Frisell-Morgan czyni z tego klasycznego, dziś już nie porywającego, prostego songu, pogodną, czerpiącą z amerykańskiej tradycji melodię, w której ponownie uwagę zwraca mięsistość brzmienia zarówno gitary, jak i kontrabasu. I ponownie ten ostatni jako instrument, na którym ciąży zapewnienie całego rytmicznego wsparcia utworu, radzi sobie z zadaniem bez zarzutu.
Frisell odpowiednio moduluje akordy, czasem tłumiąc struny, nie pozwalając im swobodnie wybrzmieć, czasem kojarzy w grupy wiele nut, by zapewnić solidną strukturę i zapobiec znużeniu słuchacza.
Kolejna kołysząca interpretacja przeboju z lat 60-tych ubiegłego stulecia: What a party, utworu Fats Domino, zachowująca swingujący charakter oryginału, melodyjna i zawadiacka. Niespełna 7 minut pozwala muzykom zaprezentować swoje umiejętności i swobodę w kreowaniu klimatu i intrygując zmianami natężenia gry, nieoczywistymi akordami. Warsztat i doświadczenie pozwalają artystom i publiczności skupić się na sednie, czyli na tym, jak umiejętnie prowadzić narrację utworu, by niepotrzebnie nie wyhamować energii, jaką on niesie, by wciągnąć w tę grę i zabawę słuchacza. I świetnie się to duetowi Frisell-Morgan udaje.
Na krążku Small town znajduje się również Frisell’owskie spojrzenie na motyw z filmu o najsłynniejszym agencie wywiadu. Temat z filmu o Jamesie Bondzie: Goldfinger przetworzony przez wrażliwość Billa Frisell’a i Thomasa Morgana pozostaje całkowicie rozpoznawalny i nie gubi nerwu, jakim utwór Johna Barry’ego niewątpliwie się charakteryzował, choć jest stylistycznie i formalnie spójny z całym programem Small town. Można na własny użytek pozwolić wyobraźni zastąpić oryginalną wersję wykonywaną przez Shirley Bassey interpretacją Frisell’a i Morgana i bawić się w spekulacje, czy nastrój i przesłanie filmu pozostałoby nienaruszone.
Tak czy inaczej trzeba przyznać, że najciekawiej myśli mi się o Billu Frisell’u jako o twórcy ścieżek dźwiękowych do lirycznych, nieco onirycznych obrazów filmowych i moje serce szczególnie poruszają utwory takie jak opisany wcześniej Song for Andrew no. 1 oraz poprzedzający Goldfinger nastrojowy Poet – Pearl.
Mówiąc o płycie Small town jako o całości, trzeba powiedzieć, że jest to zbiór świetnie zagranych kompozycji, prostych, bez efekciarskich zagrywek i sztuczek, wręcz intymnych i dających przestrzeń do nieskrępowanych wędrówek emocjom słuchacza. Jako koncertowe wykonanie sprawdza się świetnie (rodzi się jedynie zazdrość, że wśród gości New York’s Village Vanguard tamtego wieczoru nie było nas).
Nie jest to płyta na każdą okazję, zabrzmi ona w pełni gdy wokół nie będzie pośpiechu, hałasu, niepokoju. To prawie 70 minut terapii dźwiękami, której efektem będzie wyciszenie, subtelna pogoda ducha, może wzruszenie. Na te chwile, w których potrzebujemy spokojnego, nastrojowego tła dźwiękowego, albo chcemy zanurzyć się w ocean własnych myśli, mogę Small town szczerze polecić. Zapewni on wystarczającą dawkę wytchnienia i uczyni serce choć na chwilę wrażliwszym.
1. It Should've Happened A Long Time Ago; 2. Subconscious Lee; 3. Song For Andrew No. 1; 4. Wildwood Flower; 5. Small Town; 6. What A Party; 7. Poet – Pearl; 8. Goldfinger;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.