Tom Bruno, perkusista wyposażony jedynie w 16-calowy boczny tom, skromny bęben, hi-hat i talerz, co dzień wychodził na ulice i podziemia Nowego Jorku, by grać solowe koncerty dla ludzi, a precyzyjnym będąc - doludzi. Po pewnym czasie dołączył do niego Daniel Carter (instrumenty dęte), a jeszcze później Sabir Mateen (instrumenty dęte) i Matt Heyner (kontrabas). W ten sposób, dwadzieścia parę lat temu, uformowała się formacja Test, dla której główną aktywności było muzykowanie w przestrzeni publicznej. Trasy koncertowe, czy wizyty w studiu nagraniowym, był tak okazjonalne i rzadkie, że gdyby nie ich fonograficzna dokumentacja, muzycy mogliby dziś powiedzieć, że w ogóle nie miały miejsca.
Zacznijmy o winylowej płyty Ahead (Jazz Ramwong/ Eremite and Father Yod, 1998). Zawiera ona dwa fragmenty koncertowe, trwające łącznie trzy kwadranse. Jak udało mi się ustalić, materiał zarejestrowany został w trakcie trasy koncertowej Test po południowo-wschodnim USA w listopadzie 1998r., czyli dokładnie tej samej, na której powstały fragmenty katalogowego Test Live (CD Eremite, 2000), a także dostępne w sieci nagrania z Atlanty. Nadal nie wiemy jednak, w jakim mieście zarejestrowano muzykę zawartą na Ahead.
Tytuł płyty można rozumieć jak Cała Naprzód, co zresztą świetnie oddaje klimat tego niezwykle energetycznego nagrania. Można też interpretować, jako komentarz do sposobu, w jaki muzycy – zwłaszcza Carter i Mateen - zwykli byli sytuować się wzajemnie w okolicznościach koncertowych. Otóż saksofoniści grali zawsze zwróceni do siebie twarzą w twarz, zupełnie nie zwracając uwagi, tak na publiczność, jak i pozostałych członków grupy. Z jednej strony świetnie wpływało to na ich wzajemną komunikację, z drugiej jednak sprawiało, że czasami Test w wersji koncertowej potrafił brzmieć, jak … dwa duety. Co, oczywiście, w jakikolwiek sposób nie odbiera wartości tej muzyce.
Strona pierwsza czarnego krążka wypełniona jest utworem Test Ahead, a zaczyna się dzikim wrzaskiem całego bandu. Mamy wrażenie, że nie jest to początek koncertu, a rejestracja nagrania rozpoczęła się dokładnie w trakcie tej ekspresyjnej eskalacji. Całość, blisko 25-minutowa, stanowi być może najgłośniejszy i najostrzejszy fragment historii Test. Druga strona zatytułowana jest Thurston For Certain (chodzi o gitarzystę Sonic Youth Thurstona Moore'a - przy okazji zespół ten bywał supportowany przez Test na rockowych koncertach; dodatkowo Moore był także wydawcą jednej ze studyjnych płyt kwartetu). Zaczyna ją długi i stosunkowy spokojny fragment koncertu, w trakcie którego w roli głównej występuje flet Daniela Cartera. Finał oczywiście zastaje nas w ogniu piekielnym, dzięki czemu całość płyty nie budzi wątpliwości, co do ładunku energii, jaki został na niej uwieczniony. Mimo to, jak zwykle w przypadku muzyki Test, obok free jazzowej ekspresji i permanentnego eskalowania emocji, nie brakuje tu miejsca dla potężnych pokładów specyficznego rodzaju melancholii, będącej pokłosiem szczerego i bezkompromisowego uduchowienia, zarówno samych muzyków, jak i dźwięków, które generują. Emocje leją się z muzyków na każdym kroku, ale ich zachowania sceniczne nie są nacechowane agresją. To jedynie przejaw ich temperamentu i pełnokrwistej, artystycznej ekspresji. Rdzeniem tej muzyki zdaje się być perkusja (Bruno), zwłaszcza pozostająca w nieustannym użyciu stopa wraz bębnem basowym, która niczym bijące serce, napędza tę muzykę. Dęciaki(Carter i Mateen), pozostają w stanie nieustannego ruchu, płyną na ogół pod prąd i krzyczą na siebie wzajemnie (twarzą w twarz!). Kontrabas (Heyner) sprawia zaś, że Test w ogóle ma kontakt z podłożem. Jest twardy i specyficznie melodyjny, ma drive i zwinnie trzyma rytm (co być może jest pokłosiem m.in. tego, że muzyk wywodzi się ze sceny blues-rockowej).
O zawartych na krążku Live fragmentach koncertów w Baltimore (Baltimore 2) i Bostonie (Boston2) można w zasadzie napisać to samo. Choć fragmenty te nieco różnią się od siebie dynamiką i poziomem ekspresji. Ten pierwszy zaczyna się w tempie marsza pogrzebowego. Pięknie brzmi tu ponownie flet, zwłaszcza na tle kontrabasu traktowanego smyczkiem. Drumming Bruno, niepowtarzalny, nieśmiertelny, ogrania całość i nadaje specyficzną kolorystykę. Następująca po tej blisko 20-minutowej introdukcji, ekspresyjna galopada potrafi być szczegółowo zaplanowana i dalece wytrawnie zrealizowana, pełna nostalgii i freejazzowej refleksji. W opozycji do tej estetyki, odnajdujemy niedługi, kilkunastominutowy fragment koncertu z Bostonu – tu muzyka tryska krwią, niczym szamański rytuał inicjacji free. A po wybrzmieniu, wszyscy uczestnicy spektaklu, w wyczekiwaniu na głos perkusisty, wstrzymują się od oklasków, jakby czekali na pozwolenie. Magiczny moment, po którym nastąpić może już tylko erupcja nieskrywanego entuzjazmu.
Słuchając nagrań Test, zwłaszcza tych koncertowych, mamy wrażenie, że uliczne doświadczenia muzyków są trwale wrośnięte w test-owy pomysł na uprawianie muzyki. Nawet na koncertach w miejscach do tego tradycyjnie przeznaczonych, słyszymy w tej muzyce uliczny hałas, zgiełk kolejowych zapowiedzi, rozmowy podróżnych, cały ten negatywny background, o którym wspomina Tom Bruno we wstępie do tego tekstu. To muzyka adresowana wprost do ludzi, jak na stacji metra, być może do osób zupełnie na to nieprzygotowanych, ale tylko taka forma komunikacji – wedle intencji muzyków Test - jest szansą na zaistnienie tej metafizycznej chmury dźwięków we właściwy, pożądany sposób – jako czysta i niepohamowana ekspresja.
A propos dźwięków dworca kolejowego…. Cofnijmy się o kilka lat. Ostatni dzień lutego 1995r. Pomiędzy godziną 12:48, a 1:33 na Grand Central Station w Nowym Jorku gra duet Tom Bruno i Sabir Mateen. Dokument foniczny zwie się Getting Away From Murder (CD Eremite, 1998). Trzy kwadranse progresywnego, dynamicznego drummingu (głównie wszakże na szczoteczkach) i wyważonych (jaka na kanony Test) pasaży na saksofonie altowym. Obok ludzkie dialogi, przekomarzania z muzykami, hałas dworca i zapowiedzi pociągów. Muzycy definitywnie w swoim żywiole. Narracja jest stabilna, pierwsza część stosunkowo dynamiczna, druga raczej nostalgiczna, a pomiędzy nimi spory odcinek perkusji solo. Kwintesencja muzycznej i życiowej postawy Toma Bruno. Prosty, bezkompromisowy przekaż, szczerość i autentyczność. Muzyka. Dźwięki. Cały sens. Piękna płyta!