Luminescence
Bez współzawodnictwa, jakichkolwiek wyścigów, najmniejszych trać i przepychanek, bez wielosłowia, ani efekciarskiej erudycji. Tak właśnie toczy się płyta saksofonisty altowego Daniela Cartera i kontrabasisty Rubena Raddinga. I na tym można byłoby zakończyć recenzję gdyby nie fakt, że w tej głęboko lirycznej, choć przecież nie zawsze leniwie toczącej się muzyce, tkwi rodzaj siły doprawdy nieczęsto dzisiaj spotykanej.
Carter i Radding - muzycy mądrzy, doświadczeni, od lat w pierwszej linii kreatywnych twórców, nie nagrywają ze sobą nazbyt często, skrupulatnie więc korzystają z okazji, aby ich spotkanie nie przybrało kształtu rozmowy banalnej, siłowej czy pobieżnej. Takich dialogów nie ma wiele. To tak jakby w poświacie muzyki jej twórcy chcieli przekazać rzeczy najistotniejsze i dla ich spotkania najbardziej ważkie.
"Luminescence" nie ma pretensji do bycia pozycją ponadczasową, jednak dla wielu słuchaczy, takich jak choćby ja, stanie się płytą ważną, ponieważ wydobywa najpiękniejsze strony komunikacji pomiędzy ludźmi, każe się wsłuchiwać w słowa małe i pozornie niewielkiego znaczenia, układające się w zdania czasem tak szczere, że może nie dla wszystkich uszu przeznaczone. Milczeniem zbywając hałaśliwość i rozpęd otoczenia, w swym intymnym tete a tete, Carter i Radding ani nie puszczają porozumiewawczego oka w stronę nas podsłuchujących, ani nawet nie chcą o nas wiedzieć. Na własną odpowiedzialność więc podsłuchajmy o czym mówią. To może być zupełnie niezwykłe doświadczenie.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.