The Sabir Mateen Jubilee Ensemble
Choć Sabir Mateen urodził się mniej więcej o dwie dekady za późno, aby wraz z założycielami afroamerykańskich ruchów wyzwoleńczo-artystycznych tworzyć podwaliny pod wszystkie zjawiska pokrewne Great Black Music tudzież być częścią pierwszej fali free jazzowej rewolucji, to sposobności, aby tymi ideami do gruntu nasiąknąć miał bardzo wiele. Mimo jednak, iż na koncie ma terminowanie i występy u boku takich tuzów jak Horace Tapscott czy Cecil Taylor jego nagrania – tak jak dzieje się to w przypadku wielu spośród kontynuatorów myśli za pomocą wspomnianych estetyk wyrażanych – są rozproszone i trudno dostępne. Tym większą zasługę należy zapisać Not Two Records, która w katalogu ma nie jedną, a kilka pozycji opatrzonych jego nazwiskiem. Wśród nich znajduje się płyta The Sabir Mateen Jubilee Ensemble.
To nie jest płyta zwyczajna. Nie jest zwyczajna choćby dlatego, że aby powstała, musiano skompletować międzynarodowy ensemble, składający się z piętnastu osób - a jak niełatwa to sztuka, świadczyć może fakt, iż nagrana w 2007 roku i sześć lat na ukazanie się oczekująca wciąż pozostaje jedyną sygnowaną nazwą grupy. Niezwyczajny jest też eksperymentalny charakter tego licznego składu: Jubilee Ensemble – jak zaznacza sam Mateen – nie jest big bandem, a rozszerzeniem jego autorskiego kwartetu. Co za tym idzie muzyka na albumie zawarta to kompozycje oryginalnie przeznaczone dla małych zespołów – tyle że o brzmieniu kilkukrotnie zwielokrotnionym. I pewnie w niejednym przypadku nie niosłoby to za sobą szczególnej zmiany jakości, lecz przy specyficznym stylu pisarskim Sabira Mateena i wyrosłym z tradycji muzyki free luzie strukturalnym utwory te zyskują na przestrzeni, w której rozlega się kalejdoskop w rozmaitych kierunkach biegnących dźwięków.
Pełno w tych lekko zarysowanych kompozycjach małych perkusjonaliów: jakby żywcem wyjętych z wczesnych płyt Art Ensemble Of Chicago dzwonków, gwizdków i gongów, zagiętych zawołań saksofonów a także dysonansowych akordów pianina a'la Taylor. Już w ostatniej części We Can Do odzywa się wymiar werbalny – to swoje poezje recytuje sam Sabir Mateen, The Joy to wokalny popis M Nadar, wyśpiewującej w towarzystwie klarnetu pieśń spiritual, która chwilę później rozrasta się w galopującą dęto-smyczkowo-fortepianową kakofonię radości. W łącznie ponad półgodzinnym, pełnym zagmatwanych improwizacji A Better Place na moment wyciszoną przestrzeń wypełnia tuba Mike'a Guilforda, do której znów dołączają się kolejni uczestnicy tej niezwykłej celebracji – puzon (Masahiko Hono), perkusja (Charles Downs), pianino (Raymond A. King) , klarnet lidera a w najwyższe tony uderzają rzęsiste skrzypce i wiolonczela. Umiejętna gra uspokojeniem i intensyfikacją poszczególnych partii - co dotyczy całego albumu – czyni zresztą słuchanie zapisu tego święta frapującym. Niejednorodnych płaszczyzn do śledzenia Jubilee Ensemble dostarcza mnóstwo, i by w pełni tę muzykę odebrać, trzeba się bardzo mocno skupić – ale chyba na tym prawdziwe słuchanie muzyki polega. Bo jeśli uwaga w odbiór włożona choć trochę proporcjonalna będzie do poświęcenia i uczucia grających muzyków – istnieje pewna szansa na przeżycie czegoś niezwykłego.
1. We Can Do (Part One); 2. We Can Do (Part Two); 3. We Can Do (Part Three); 4. A Joy; 5. A Better Place (Part One); 6. A Better Place (Part Two); 7.Shades Of Brother Leroy Jenkins.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.