Marcin Olak Poczytalny: Bella
Dobrze mam. Wstałem, wypiłem kawę, słucham muzyki, mogę w spokoju napisać felieton. Nie koczuję na granicy, nikt ode mnie nie odgradza się drutem kolczastym. Nie walczę o życie, próbując dostać się do jakiegokolwiek samolotu, nie muszę uciekać przed uzbrojonymi i gotowymi zabijać fanatykami. Ci nasi jeszcze nie są uzbrojeni, problem wydaje się bezpiecznie odległy – niestety tylko przez chwilę, bo niestety kierunek jest dokładnie ten. Próby ograniczania wolności słowa i dostępu do informacji, jakieś chwytliwe medialnie reasumpcje, za którymi chowają się bezczelnie przepchnięte podwyżki dla polityków. A nad wszystkim jakiś zupełnie przypadkowy typ, który chce przybliżać dzieciom dzieła papieża, zamiast dać im do czytania normalne i fajne książki dla dzieci…
Afganistan wcale nie jest tak daleko. Gdyby był, wszystkim byłoby łatwiej. Można by mówić o gościnności i pławić się w przekonaniu o własnej wyższości moralnej. A tymczasem Afganistan koczuje na naszej granicy, prosi o ratunek. Nasza dzielna straż graniczna stawia drut kolczasty i pilnuje, żeby nie daj boże nie dostali ubrań ani nic do jedzenia. A minister kultury (?) mówi, że właśnie ocala mnie przed kolejną falą uchodźców… A ja się zastanawiam, czy my już tego gdzieś nie widzieliśmy. Ot, choćby właśnie w Afganistanie, tuż przed przejęciem władzy przez fanatyków? Albo w Europie, przed wybuchem wojny? Dzielenie ludzi na tych, których człowieczeństwo jest zauważane i na podludzi, wykluczanie, stawianie płotów z drutu kolczastego, pogarda dla innych? Wcale nie czuję się ocalony. Boję się.
Najgorsza jest bezradność. Mogę oczywiście pojechać na granicę, zrobić przelew dla jakiejś sensownej organizacji humanitarnej opiekującej się uchodźcami. Zrobiłem. Mogę nawet zmienić nakładkę na profilowym na Facebooku, cóż za odwaga! Ale tak naprawdę nic nie mogę. Nie poradzę nic na szerzący się fundamentalizm, na fanatyzm, na podziały i wykluczenia, na to, co dzieje się z ludźmi – nic! Z bezczelnymi politykami mogę próbować coś zrobić podczas wyborów, ale to jeszcze tyle czasu… Nie chcę się poddać, popaść w apatię, rezygnację, ale czasem jest tak cholernie trudno. Muszę po prostu przetrwać. Do następnego dnia, do następnej planszy. A potem do następnej. Robić swoje i mieć nadzieję, że to cokolwiek zmieni. Najgorsze, że nie ma do czego odliczać dni, nie jestem w stanie zgadnąć, czy coś się zmieni. Ani kiedy. Więc, za przeproszeniem, trwam. Bezradnie, beznadziejnie, uparcie. Co pozostaje?
Słucham muzyki. Marc Ribot, Songs of Resistance. Znowu. Nie jestem w nastroju do walki, po prostu słucham. Myślę o tym, ilu artystów nagrało ostatnio „Bella Ciao”, i że to niestety nie jest przypadek.
Smutno mi.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.