John Edwards - improwizacja totalna

Autor: 
Bartosz Adamczak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne (Sisi Blum / lublinjazz.pl)

Pomimo tego, że John Edwards wziął udział w nagraniu ponad 100 płyt, trudno doszukać się w gąszczu internetowej sieci zbyt wielu na jego temat informacji, jeśli chodzi o popularność w pewnej przeglądarce zdecydowanie przegrywa z amerykańskim senatorem (punkty za seks skandal) czy gitarzystą basowym Status Quo oraz licznymi innymi Johnami Edwardsami obecnymi w Wikipedii. Wiadomo przeceiż jednak, że działalność związana z muzyką radykalnie improwizowaną nie ma nic wspólnego z konkursem popularności.

Zebrane informacje tworzą jedynie poglądowy zarys początków muzycznej aktywności Johna. W rozmowie z Sammy Stein (cały arykuł dostępny na łamach AllAboutJazz) Edwards opowiada m.in o tym jak, kiedy ogładał jako dziecko “Bambi”, fascynowała go dźwiękowa oprawa filmu, zwłaszcza niskie tony, nadające szczególnej dramaturgii. Kiedy starszy brat rozpoczyna grę na perkusji John naśladuje go wygrywając rytmy na krześle. Później obserwuje koncerty punkowego zespołu brata, sam też zaczyna eksperymentować szukając dźwięków choćby na starym ukulele.
John uczęscza do szkoły artystycznej, I już w młodym wieku jest pewien tego, że nie pisana mu praca przy biurku. Zaczyna grać na gitarze basowej, w wieku lat 18tu opuszcza dom rodzinny. Nieustannie sam słucha muzyki (jazz, folk, muzyka klasyczna, indyjska, arabska, wszystko co go inspiruje). Kiedy ma 22 lata umiera jego babcia I za otrzymany spadek (oszałamiające 350 funtów) John Edwards kupuje pierwszy kontrabas.

Od tej pory uczy się, ćwiczy zacięcie, zaczyna zdobywać reputację w Londyńskim środowisku. Co ciekawe, do tej pory Edwards uczył się gry całkowicie intuicyjnej właściwie, dopiero później nauczy się czytania i pisania nut. Być może dlatego jego grę cechuje nieposkromiona wyobraźnia oraz bardzo fizyczne podejście do instrumentu, wyborna technika, zapewne, narodziła się później w wyniku lat ciężkiej pracy oraz nieustannego zdobywania doświadczeń. Trafnie w opisie płyty “volume” (o niej później) Marek Tuszyński pisze, że Edwards nie tyle gra “na” kontrabasie co “z” kontrabasem.

Pierwsze nagrania z udziałem Edwardsa to mieszanka awangardowo – anarchistycznego podejścia i punkowej energii. Edwards zakłada w 1987 roku grupę Pointy Birds (dostali nagrodę za muzykę dla grup tańca The Cholmondeleys oraz Featherstonehaughs), gra również m.in z Jonem Dobie oraz Stevem Blake’m w formacjiach GOD oraz B’Shops For The Poor (ta druga ma na koncie w 1992 nagranie z Peterm Brotzmannem). Fragmenty nagrań zespołów w internecie brzmią radykalnie rockowo, mrocznie, pełne gitarowego noise’u oraz saksofonowych (I wokalnych) wrzasków.

Jednocześnie cały czas Edwards zdobywa coraz większą renomę na londyńskiej scenie muzyki improwizowanej i można śmiało stwierdzić, że mniej więcej od roku 1995 staje się jednym z najważniejszych jej przedstawicieli, grając z “who’s who” brytyjskiej szkoły improwizacji, Wśród towarzyszy muzycznych podróży Edwardsa znajdują się Lol Coxhill, Evan Parker, Veryan Weston, Paul Dunmall, Kenny Wheeler, Phil Minton I inni. Nagrywa z Sunny Murray Trio oraz zespołem Louisa Moholo-Moholo. Nagrania pojawiają się nakładem przeróżnych wydawnictw zajmujących się free improv, przede wszystkich brytyjskim Emanem, PSI i BoWeavil Records. Gra około 200u koncertów rocznie.

Piszący bynajmniej nie zna ani nie ma dostępu do ogółu nagrań Edwards ale pełną rekomendacją chciabym z miejsca objąć płyty nagrane razem z Markiem Sandersem, z którym Edwards stworzył jedną z najbardziej żywiołowych, synergicznych sekcji gatunku (nagrywali m.in z Evanem Parkerem, Veryanem Westonem, Frode Gjerstadem a także w duo). Warto przypomnieć polski akcent oraz płytę City Fall nagraną przez te sekcję z Mikołajem Trzaską oraz Evanem Parkerem w Cafe OTO a wydaną przez Fundację Słuchaj!

Kolejnym wątkiem twórczym najnowszych działań Edwarsa wielce wartym uwagi jest współpraca z Peterem Brotzmannem. Nagrania w trio ze Stevem Noblem oraz w kwartecie (+Jason Adasiewicz) wnoszą ogromną ilość świeżej krwi i powietrza do dyskografii Brotzmanna co jest wielce znaczące i wcale nieoczywiste. Trio jest obecne na płycie “The Worse The Better” (Otoroku) oraz Soulfood Available (Clean Feed) o której pisałem już na łamach jazzarium tutaj.
Kwartet, który nomen omen zagrał wyśmienity koncert na zeszłorocznym Ad Libitum, jest obecny na płycie Mental Shake o której napisał Maciej Karłowski. Na koniec już, zanim zaproszę czytelników do udziału w festiwalu Ad Libitum oraz koncertach Johna Edwardsa – pewna prywatna anegdotka gdyż bardzo dobrze pamiętam swoje pierwsze spotkanie z tym muzykiem.

Scena – Alchemia. Krakowska Jesień Jazzowa  AD 2010 – koncert zespołu Phall Fatale (lider Fredy Studer, John Edwards, drugi kontrabasista, którego nazwiska nie pomnę oraz dwie wokalistki). Byłem wtedy wciąż bardzo świeźym słuchaczem muzyki free jazzowej, stałym klientem baru gdzie muzycy wystawiali przywiezione ze sobą płyty. Zdarzyło się tak, że płyty przywiózł tylko John Edwarrds, a konkretnie dwa egzemplarze solowego wydawnictwa “volume” (PSI). Nastawiony byłem dość sceptycznie – nagranie free improv na kontrabas solo to zazwyczaj nie tyle przyjemny spacer co ciężka wspinaczka, satysfakcja nie zawsze gwarantowana.

Energetyczny koncert wspominam skądinąd bardzo dobrze – muzyka bardzo ciekawie łącząca elementy rytmiki funk, soluowo hip-hopowe wokale, zacięte dyskusje obu kontrabasistów na pograniczu groove i abstrakcji– można by rzec wręcz, że było free jazzowo - przebojowo, do dzisiaj nie wiem czemu projekt nie doczekał się dokumentacji płytowej.
W przerwie koncertu jedna płyta poszla (prosty rachunek – jedna została). Moje sceptyczne nastawienie do koncepcji całego nagrania na bas solo zmienił w ciągu kilku minut bohater tekstu grając w trakcie drugiego setu improwizacje totalną – pełną swobody, wyzwolonych środków wyrazu ale jednocześnie spójną, pomimo całego abstrakcyjnego pokręcenia, poruszającą i inspirującą. Kiedy tylko improwizacja dobiegła końca ukradkiem i naprędce wymknąłem się z sali do baru by zdobyć drugi czyli ostatni egzemplarz płyty. Jeśli tylko ktoś gdzieś zobaczy nagranie “volume” polecam zrobić to samo bez zbędnego wahania. To, i owszem, ciężka muzyczna wspinaczka, ale pełna satysfakcji.

* o płycie “volume” szerzej pisałem onegdaj na blogu jazzalchemist:
http://jazzalchemist.blogspot.com/2010/12/john-edwards-volume-psi.html