Dayna Stephens – szukanie tego, co jest „singable”
Aby nie zamknąć się w gronie znanych od dziesięcioleci muzyków, którzy i rzadziej koncertują, i nieraz z różnych powodów zawodzą, warto zwrócić uwagę na artystów młodszego pokolenia. Tych, którzy nie grali z Davisem, Gillespiem czy Blakey'em – bo po prostu nie zdążyli – ale za to wytyczają własną drogę w towarzystwie utalentowanych rówieśników. Takim właśnie artystą jest obchodzący w tym roku 40. urodziny saksofonista tenorowy Dayna Stephens, który w amerykańsko-polskim kwartecie wystąpi na tegorocznym Warsaw Summer Jazz Days.
Sama jego droga edukacyjna zwiastowała, że Stephens może odnieść sukces: najpierw Berkeley High School, później nauka w Thelonious Monk Institute of Jazz pod wodzą Terence'a Blancharda, Wayne'a Shortera i Herbiego Hancocka, a wreszcie stypendium w prestiżowej Berklee School od Music. Oczywiście żadna formalna edukacja nie gwarantuje bycia takim muzykiem, którego odbiorcy zechcą słuchać – ważny jest indywidualny głos artysty i jego własny pomysł na twórczość. I tę pracę związaną z prowadzeniem własnego zespołu i kreowaniem repertuaru Stephens od ponad dekady realizuje pomimo przeciwności losu – bowiem od kilkunastu lat cierpi na niewydolność nerek i przez długi czas poddawany był intensywnemu leczeniu. Artyście nie zabrakło jednak determinacji, by nie tylko dojrzale zmierzyć się z chorobą, ale również nie rezygnować z tworzenia.
Jedną z kluczowych jakości, których szuka w muzyce, jest „ciepło” – do dziś pamięta bowiem wrażenie, jakie wywarła na nim gra jego dziadka Elberta Bullocka, który był profesjonalnym saksofonistą. „Gdy byłem na początku nauki, zachęciłem go do sięgnięcia po instrument po raz pierwszy od jakiegoś czasu. Tym, co usłyszałem w pierwszej kolejności, było duże, ciepłe wibrato. Od tamtej chwili poszukuję owego ciepła w muzyce”. Poza zainteresowaniem treściami nieprzewidzianymi oraz nowymi, inną cechą, którą Dayna Stephens pragnie nadać swojemu graniu, jest „singability” – czyli to, co może być zaśpiewane. Artysta tak komentuje te priorytety: „Gdy gram, staram się, by zawsze działo się coś nowego; na przykład, gdy spod moich palców wybrzmiewają całkiem niezaplanowane dźwięki. To prowadzi mnie w nieprzewidywalne miejsca, w których chcę znaleźć to, co może być zaśpiewane [singable]”.
Ma na swoim koncie osiem autorskich albumów, na których występują z nim wyśmienici muzycy: wystarczy wymienić pianistów Brada Mehldaua i Aarona Parksa, gitarzystów Juliana Lage'a oraz Mike'a Moreno czy perkusistę Erika Herlanda, by uświadomić sobie klasę Stephensa. Co ciekawe, ma w swojej karierze również współpracę z polskimi artystami. Zaprosił go bowiem na swą najnowszą płytę „Human Things” pianista Piotr Wyleżoł, który w niedawnym wywiadzie dla pisma „Jazz Forum” tak opowiadał o Amerykaninie: „Przy realizacji „Human Things” po raz pierwszy współpracowałem z Dayną Stephensem, ale dziś jest już częścią formacji. (…) Wcześniej znałem go tylko z nagrań. Urzekła mnie głębia w jego muzyce, delikatny ton, brak pośpiechu i zbędnych fajerwerków w improwizacjach. Cieszę się, że przyjął zaproszenie. W muzyce szukamy przeciwieństw, żeby być zaskakiwanym, albo podobieństw, żeby realizować wspólną wizję. To jest podobieństwo, bo kiedy słyszę, co gra Dayna, to w pełni go rozumiem, on wybiera te ścieżki, o które mi chodzi.”
Na festiwalu Warsaw Summer Jazz Days Stephens wystąpi z pianistą Taylorem Eigstim, kontrabasistą Michałem Barańskim i perkusistą Gregiem Hutchinsonem. Będzie to dobra okazja, by osobiście sprawdzić, na ile ciepło i śpiewność gry saksofonisty nas osobiście przekonuje.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.