10 powodów, dla których warto zapamiętać rok 2015: Urszula Nowak
W natłoku zdarzeń upodobniających miniony rok do poprzednich, warto zadać sobie trud odnotowania pogrubioną czcionką choćby kilku koncertów, płyt i festiwali. Ilu wspominających, tyle perspektyw. Mój obraz ostatnich dwunastu miesięcy rysuje się głównie w oparciu o duże wydarzenia, które nie powodują radykalnego zwrotu w dotychczasowym oglądzie jazzowego perpetuum mobile.
Pytamy o to, dlaczego warto zapamiętać rok 2015? Z jednej strony w tym pytaniu zawiera się świadomość niezmiennych tendencji i praktyk w organizowaniu świata muzyki improwizowanej, pozwalających mu przetrwać. Mieszkając w dużym mieście czujemy to nad wyraz dobrze, odwiedzając festiwale wpisujące się naturalnie w krajobraz Warszawy, Krakowa, Wrocławia czy Gdańska. Bywając w tych miejscach od lat trudno o euforię, gdy z plakatów spoglądają na nas kolejne znane twarze. A jednak nie przepuszczamy żadnej okazji, by posłuchać Shortera, Hancocka, Glaspera i wielu innych. Wniosek? To działa. Chcemy czuć, że to właśnie na naszym podwórku dzieje się rzecz ważna. Może nawet bardzo ważna - nabieramy tego przekonania natychmiast po włączeniu dowolnej stacji radiowej. Nie czuję zatem specjalnego rozczarowania, że wciąż i niezmiennie, końcowo-roczną wyliczankę rozpoczynam od wspomnień zapełnionych sal NOSPR-u, Soho Factory, czy krakowskiego Kina Kijów. Powracam do obrazka, który dokładnie rok temu pojawił się w większości podsumowań wydarzeń jazzowych - zjawiskowa Esperanza, o kryształowym głosie, z lekkością wyśpiewująca każdą frazę astralnych kompozycji siedzącego u jej boku Wayna Shortera - tym razem nie w Gdańsku, a w katowickim NOSPRze. Tym razem w pięknie wyreżyserowanym spektaklu, sensownie połączonym ze sobą zbiorze scen. Tym razem u boku Pereza, Patituciego i Blade'a. Tym razem z towarzyszeniem Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach pod dyrekcją Clarka Rundella. Tym razem wspominam z wielkim sentymentem ten lutowy wieczór w ramach XVII Bielskiej Zadymki Jazzowej.
Nie mniej jestem przejęta na myśl o koncercie tria Brada Mehldaua w ramach ubiegłorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days, czy odbywającego się kolejnego dnia na warszawskiej Starówce spotkania z Christianem McBridem. Jeszcze w tym samym miesiącu, z uśmiechem na twarzy opuszczałam salę Kina Kijów po wysłuchaniu koncertu Roberta Glaspera w ramach Letniego Festiwalu Jazzowego w Piwnicy pod Baranami. Dużo się działo przy udziale Dużych.
Koniec roku miał dla mnie polskie barwy. Choć wcale nie musiał, bo okazji do wysłuchania zagranicznych wykonawców nie brakowało. Najmilej wspominam jednak występ Grzegorz Karnas Formula oraz Marek Napiórkowski Sextet w ramach Festiwalu Jazz Juniors. Bez wątpienia wydarzeniem, które dostarczyło mi ogromnej ilości wrażeń estetycznych był koncert kwartetu High Definition, promujący wydaną w minionym roku płytę "Bukoliki". I tu z przyjemnością zaznaczę, że jednym z najważniejszych powodów, w mojej opinii, dla których warto zapamiętać rok 2015 jest właśnie ten album.
Gruntem, który może nie jest jedną z głównych dróg jazzowej przestrzeni, ale za to obszarem szczególnie dla mnie istotnym, jest pogranicze muzyki tradycyjnej i improwizowanej. Gdy zatem na rynku pojawia się album łączący te dwa gatunki, w dodatku niezwykle intrygujący, dzięki któremu mamy przyjemność podążać za nieskrępowaną niczym wyobraźnią autora, jestem bardzo szczęśliwa. A tego szczęścia przysporzył mi również Dominik Strycharski Core 6 i album "Czôczkò".
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.