Brad Mehldau Trio w Klubie Żak

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski www.wyszomirski.pl

Dziękujemy, że przyszlliście nas posłuchać. Zagraliśmy kilka moich kompozycji i kilka kompozycji innych ludzi i to w zasadzie tyle. - powiedział ze sceny, pod koniec koncertu Brad Mehldau. Tylko tyle. A na scenie chwile wcześniej wydarzyło się właściwie wszystko.

Trio Brada Mehldaua już od przeszło dekady sytuuje się jako następców legendarnych grup Billa Evansa czy Keitha Jarretta. Samego Mehldaua zaś wymienia się na jednym oddechu z Chickiem Coreą czy Herbiem Hancockiem jako jednego z najwybitniejszych pianistów w historii gatunku - a ma on przecież dopiero 41 lat. Nie dziwne, że w środowy wieczór Klubie Żak wypełnił komplet widzów.

Od pierwszych dźwięków kompozycji leadera pt. "Always August" było jasne, że będzie to spotkanie z pięknem. Obecni wśród publiczności muzycy mogli podpatrywać jak trio ze sobą współpracuje - to co po angielsku nazywa się celnie interplay - kiedy członkowie zespołu nie grają tylko swoich partii, ale każdy z nich staje się jednocześnie nadawcą i odbiorcą energii. Utwór zaś, ze swoją strukturą, harmonią, melodią, przepływa najróżniejszymi, nieoczywistymi torami, jak strumień przez tworzoną przez zespół krainę dźwięków. Teoretycy mogli doświadczyć tego, co uchodzi za znak rozpoznawczy tej grupy, czyli aranżacji standardów takich jak "My ideal" czy "I wish I knew" w nietypowych na 7/4 czy 5/4. Język, środki wyrazu jakimi posługuje się Brad Mehldau Trio są nieprzerwanie kopalnią muzycznych inspiracji i materiałem do analiz. Dla mnie jednak najciekawsze było obserwowanie tego, jak na jednej scenie spotykają się trzy osobowości: uśmiechnięty, z zawadiackim błyskiem w oku, nieprzerwanie bawiący się muzyką Jeff Ballard; skupiony, wirtuozerski, spogladajacy z za okularów w partyturę, którą w różnych odmianach zna od 16 lat, kiedy zaczęła się jego przygoda w tym trio - Larry Grenadier; i wreszcie skoncentrowany, niemal w medytacyjnym transie, przy tym często bardzo oszczędny w grze Brad Mehldau.

Gra jest dla mnie ciągłym ćwiczeniem się w sztuce pokory - wyznał pianista w jednym z nielicznych udzielonych wywiadów. I'm not an interview kind of person - odpowiedział gdy próbowałem namówić go na rozmowę. Na scenie jednak takie określenie pasuje do niego jak ulał: inter-view kind of person - osoba zaglądająca, zagłebiająca się w siebie.  Kiedy, tak jak w ten środowy wieczór, wraz ze swoimi towarzyszami podchodzi do kompozycji Sonny'ego Rollinsa ("Airegin"), Paula McCartneya ("Great Day"), czy nawet własnych utworów (m.in. "Always Augusy", "B-flat Waltz") punktem wyjścia za każdym razem jest pokora i wgląd w siebie - swoje emocje, doświadczenie, estetyczny smak.

Po koncercie Brad Mehldau podpisywał płyty i pozował do zdjęć z fanami. Choć na wywiad się nie zgodził, przyjął zaproszenie do stolika - oczywiście nie ode mnie, ale od towarzyszącej nam młodej damy. Dzięki temu, po koncercie, spędziliśmy w grupie 6-8 osób przeszło dwie godziny z mistrzem. Spore wrażenie zrobiło na nim zdjęcie największego na świecie fortepianu, które pokazał mu jego współkonstruktor, a tego wieczora stroiciel fortpianu Mehldaua - Andrzej Musiał. Poruszyła go rownież historia kobiety obdarzonej słuchem absolutnym, która, nie mogąc znieść wiecznie niestrojącego świata zewnętrznego, trafiła do szpitala psychiatrycznego. To jak ze sztuki Czechowa albo opowiadania Dostojewskiego - komentował.

Rozmawialiśmy o Chopinie, którego Mehldau bardzo ceni, Nicolasie Paytonie i jego koncepcji Black Amrican Music, którą, delikatnie mówiąc, ceni znacznie mniej. O znanych mu polskich muzykach (Darku Oleszkiewiczu, z ktorym kiedyś nagrywał, Marcinie Wasilewskim, ktorego zna z płyt wydanych w ECM a także o Zbigniewie Preisnerze, którego muzykę usłyszał w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego). Mehldau ma za sobą dwa, mało chyba znane, epizody w roli kompozytora muzyki filmowej - w filmie "Moja żona jest aktorką" Yvana Attala, z, nomen omen, żoną reżysera - Charlotte Gainsbourg w roli głównej, oraz w mocno niezależnej, niskobudżetowej, lewicowo-zaangażowanej produkcji w reżyserii Nicolasa Klotza. Fragment mojego utworu wykorzystano w filmie Stanleya Kubricka "Oczy szeroko zamknięte" - wspominał Mehldau - Byłem tym bardzo podekscytowany, ale prawda jest taka, że jedna ze scen filmu rozgrywa się w klubie jazzowym, więc potrzebna była jakaś muzyka w tle. Padło na mnie. Kubrick nie musiał nawet wiedzieć kim jestem. Bardzo lubię ten film. Jest dziwny.

Najpiękniejszą muzykę Brad Mehldau usłyszał ostatnio w... restauracji w Tibilisi, kiedy podczas kolacji podeszli do niego trzej mężczyźni i zaczęli śpiewać oparte na kontrapunktach pieśni - z podziałem na głosy, w idealnej harmonii.

Najdłużej rozmawialiśmy jednak o muzyce klasycznej. Mehldau przyznał, że cały czas ją studiuje - ostatnio późne sonaty fortepianowe Bethovena. Podzielił się też jedną ze swoich ulubionych muzycznych opowieści, związanej z Dymitrem Szostakowiczem.

Kiedy Szostakowicz napisał swoją V symfonię, Stalin był zachwycony. Napisał więc kolejną, szóstą, kompletnie zwariowaną - nie dobrze. Zaczął dostawać listy, groźby. Wybucha II wojna światowa. Niemcy idą na Moskwę. W tym czasie Szostakowicz pracował nad kolejną, siódmą symfonią, zwaną leningradzką. Moskwa jest bombardowana, musi opuścić miasto, ale bierze ze sobą nuty. Schronienie znajduje 60 kilometrów za miastem, w małej chatce. Nie ma ogrzewania, więc rozpala ognisko. I co robi? Kończy swoją symfonię. Cześć nut zajmuje się od ognia, więc musi je przepisać. Udaje mu się. Konczy dzieło i powstaje jedna z najlepszych symfonii wszechczasów. A zawarte jest w niej wszystko - w tej muzyce słychać nawet wykraczające niemieckie wojska. Dla Rosjan utwór ten ma wielkie, patriotyczne znaczenie. Z drugiej strony nie jest to takie proste, bo Szostakowicz pisał ją przeciwko wszelkim totalitaryzmom, także temu sowieckiemu. To jest właśnie wspaniałe w muzyce, że nie wskazuje ona palcem żadnego konkretnego przekazu - wybór pozostawia słuchaczowi. Jednocześnie ma tę moc, która dała Szostakowiczowi zwycięstwo nad losem.

Nie zdradzam tutaj treści prywatnej rozmowy, gdyż ta sama młoda dama, która zaprosiła Brada Mehldaua do naszego stolika, sprawiła, że pianista zgodził się na publikację notatki z tego spotkania, ze szczególnym uwzględnieniem właśnie historii Szostakowicza.