Marcin Olak Poczytalny: Patrzę.
Na ulicach jest pełno ludzi, w zasadzie potykam się o kolejne grupy imprezowiczów. Pogoda dopisuje. Niezbyt słonecznie, czasem spadnie kilka kropli deszczu. Za mało żeby zmoknąć, w sam raz, żeby zmotywować do szybszego dojścia do następnego baru. Idę. Do baru, to oczywiste.
Przez chwilę rozmawiam z kumplem, który tu żyje i gra. Mówi, że fajnie, że różne projekty, koncerty, rozwój, że wszystko idzie ku dobremu. Kumpel poszedł, ja pomyślałem, że jeszcze chwilę posiedzę i popatrzę. Bo może naprawdę idzie. I to ku dobremu, tylko ja patrzyłem w inną stronę?
Po jakimś czasie przenoszę punkt obserwacyjny z baru - obsługa domagała się kolejnych zamówień lub rachunku - do hotelowego lobby. Chodzą ludzie, cieszą się, bawią, mocno. Może jeszcze jakiś klub, jakieś trapy czy inne techno? Ja odpadam, nie pasuję, zostaję i patrzę, czy aby nie idzie.
Dźwięki stapiają się w jakiś upiorny klaster, próbuję coś usłyszeć, jakiś rytm, frazę, cokolwiek.. Po chwili zakładam słuchawki. Takie duże i ciężkie, jakbym nosił na głowie swój własny pokój, zamykam się tam, podchodzę do półki z płytami, wybieram, do odtwarzacza, włączam, głośno…
Nick Cave, Skeleton Tree.
Opowieść o wszystkim, co stracone.
Siedzę w lobby, dopijam piwo, patrzę. Uważnie. Cave i Bad Seeds grają soundtrack to tego absurdalnego teledysku: ludzie, intensywnie, mocno, dużo, zabawa… i ja, taki trochę obok, sam, w skupieniu, patrzę. Bez smutku, po prostu jestem ciekawy, czy zobaczę, jak idzie. Ku dobremu.
Czekam i patrzę.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.