The Art Of The Trio – Steve Lehman i Tineke Postma na festiwalu Jazz Jantar

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat organizatora

Będące kolebką jazzu Stany Zjednoczone wysłały w tym roku do Gdańska reprezentację nie lada. Na Festiwalu Jazz Jantar grali już muzycy z tak rozmaitych tamtejszych ośrodków jak Houston, Nowy Orlean czy Chicago. Swojego przedstawiciela w osobie Wayne’a Krantza miał też Nowy Jork, jednak miasto to obfituje w muzyczne talenty w takim stopniu, że jeden przedstawiciel to zdecydowanie za mało. Dlatego też delegację nowojorską zasiliło Steve Lehman Trio, skonfrontowane w piątek z Holendrami pod przewodnictwem Tineke Postmy.

Co prawda frazę The Art Of The Trio spożytkowali już dla zatytułowania swych płyt pianiści Sonny Clark i Brad Mehldau, ale w niczym to nie przeszkadza, by w tak prosty sposób określić również to, co usłyszeliśmy w piątek na Sali Suwnicowej za sprawą Steve’a Lehmana, Matta Brewera i Damiona Reida. A była to bezsprzecznie sztuka, i to sztuka wielka. Na to, by przy pomocy klasycznej jazzowej formuły saksofon - kontrabas – perkusja wycisnąć muzykę tak konkretną, złożyć się muszą ludzie, którzy są swoją twórczością całkowicie opanowani a przy tym znają się nawzajem tak doskonale, że w pełnym zaufaniu mogą ruszać naprzód bez obawy, że coś może zostać nie dograne. W triu Steve’a Lehmana takiej możliwości nie ma. Nic nie może zachwiać monolitu stworzonego poprzez wytężoną pracę i opartego na muzycznej wiedzy, intuicji i fantazji. Ta solidna podstawa daje muzykom komfort, pozwalający swobodnie przesuwać granice, giąć, łamać i grać dowolnie skomplikowane formy – a nieważne, co by chcieli jeszcze pokazać, w którym kolejnym kierunku podejść, ich muzyka zawsze będzie silna i zwarta. Silna wyrazem, zwarta brzmieniowo, a przy tym nigdy nie tracąca świeżości i fantazji. W graniu Steve’a Lehmana, Matta Brewera i Damiona Reida słychać było to wszystko. Nosząca ślad metody Ornette’a Colemana wolność, otwartość na eksperymenty aranżacyjne ( brawurowo na lewą stronę przewrócone Chants Kenny’ego Kirklanda czy Moment’s Notice Johna Coltrane’a), opanowanie i precyzja przy okazji grania rzeczy zgoła niemożliwych („I wrote some unplayable parts for You” – miał powiedzieć Lehman do basisty w drodze do Żaka)  dały efekt w postaci koncertu tak soczystego, jak chyba żaden inny, z którym mieliśmy dotąd do czynienia podczas Festiwalu Jazz Jantar.

W kontekście tak zaawansowanej sztuki o dziwo pierwszy raz grająca w Polsce holenderka Tineke Postma wypadła dużo mniej przekonująco. Wraz z zespołem, w którego składzie znaleźli się Frans van der Hoeven – kontrabas, Marc van Roon – fortepian oraz Joost von Schaik – perkusja zaprezentowała zestaw kompozycji w ujęciu dużo bardziej klasycznym. Była w nich refleksyjność i duża doza powietrza, zaś holenderka dała się poznać jako sprawna instrumentalistka i dobrze radziła sobie z dynamicznymi przebiegami na saksofonach altowym i sopranowym. Towarzyszący jej muzycy również byli zręczni i czujni, na szczególną uwagę zasłużył autor części materiału Marc van Roon. Miękkie, nastrojowe brzmienie smooth jazzowych Milo, Falling Scales czy też wycieczki w stronę muzyki filmowej – aranżacji pochodzącej z filmu Green Mansions Cancao De Amor (Suite I Na Floresta Do Amazonas) Heitora Villa-Lobos z 1958 roku – urozmaicane były obszernymi dynamicznymi, zdradzającymi modern jazzowe aspiracje fragmentami, które jednak nie były w stanie porwać zebranej na Sali Suwnicowej publiczności. Czasami odnosiło się też wrażenie, iż całość zaczyna brzmieć lepiej, gdy liderka schodząc na bok sceny ustępuje miejsca swoim muzykom. Tym niemniej Tineke Postma udowodniła, iż posiada warsztat i jako tako rozległe spojrzenie na jazz, co być może w przyszłości zaowocuje ciekawszym repertuarem.