Mise En Abîme
"Mise En Abîme", to coś więcej niż błyskotliwe nawiązanie do artystycznych środków wyrazu, poprzez fonetyczny zapis francuskiej nazwy zjawiska historii bez historii, czy powielających się lustrzanych odbić. To prawdziwa metodologia utworu muzycznego według Lehmana. To jeden z ważniejszych albumów jazzowych ostatnich lat.
Najpierw metaforycznie. Wpatrywanie się w obraz Salvadora Dali "Oblicze wojny", namalowanego w roku 1940, na którym oczodoły rozkładającej się ludzkiej czaszki wypełnione są kolejnymi, coraz mniejszymi czaszkami powoduje uczucie tożsame z wrażeniem pojawiającym się w trakcie czytania "Duszy i tańca" (1923) Paul'a Valery. Podobnie, gdy sięgamy po polskie filmy Krzysztofa Kieślowskiego ("Klaps" 1976), czy Zbigniewa Rybczyńskiego ("Oj nie mogę się zatrzymać 1974"), doświadczamy wrażenia, że w każdym z tych dzieł odnajdujemy pierwiastek ich twórców. Ale zupełnie nie fizyczny. Łączy je nie tylko potocznie rozumiana abstrakcja, ale przede wszystkim indywidualna myśl, powtarzająca się potrzeba nadaniu rzeczy wymiaru subiektywnego. Polityka otwartych symboli. Postanowiłam tak dobrać przykłady, by podkreślić, że zjawisko autotematyzmu w sztuce - bo istotnie z tym poniekąd mamy do czynienia na krążku "Mise En Abîme" - obecne od końca XIX wieku w Europie, początkowo stricte w odniesieniu do literatury, dotknęło cały Stary Kontynent, a jego zwielokrotnione odbicie pojawiało się w różnych okresach czasu. Dziś, choć interpretowane nieco mniej restrykcyjnie, nie tylko przez pryzmat genezy pojęcia, za sprawą Steve'a Lehmana pojawia się w muzyce eksperymentalnej. Za Oceanem. Muzyka znakomitego saksofonisty, kompozytora, teoretyka muzyki, to przekaz silnie intelektualny, taki który z powodzeniem mógłby zaistnieć w postaci słów. Zapis nutowy, to transpozycja tej samej myśli, która towarzyszyła Salwadorowi Dali, Paulowi Valery, czy Kieślowskiemu. Niesamowite, głównie dlatego, że słuchacz spragniony artystycznych doznań, nastawiony na swobodny odbiór wieloma zmysłami, bez względu na swoje zamiary zmuszony zostaje także do analizowania czegoś, co zostało stworzone nie przez przypadek, nie tyle dla rozrywki, ale dla tego, by świadomie dotykać muzyki. A to zdarza się niestety rzadko. Z lekkością, bez cienia napięcia Lehman wyimprowizował swój muzyczny eksperyment, na który złożyło się osiem kompozycji.
Moja interpretacja "Mise En Abîme" opiera się na założeniu, że Steve Lehman koncentruje uwagę odbiorców na samym procesie tworzenia utworu muzycznego. Stąd tak jak napisałam we wstępie, w odniesieniu do tytułu albumu, ale także po kilkukrotnym odtworzeniu nagrań, jestem skłonna zaryzykować stwierdzenie, że mamy do czynienia z metodologią, czy może zapisem reguł, jakimi posługuje się amerykański kompozytor i saksofonista. Słuchając dużo różnej muzyki improwizowanej, po prostu nie można mieć wątpliwości, że to, z czym spotykamy się dzisiaj, jest twórczością Lehmana. Myśląc w ten sposób, można przyjąć, że historia najnowszego albumu rozpoczyna się właściwie w 2009 roku, kiedy powstaje wcześniejszy krążek "Travail, Transformation and Flow", również wydany nakładem Pi. Recordings. W nagraniach wzięli wówczas udział ci sami muzycy tworzący oktet Seteve'a Lehmana, którzy pracowali przy "Mise En Abîme". I trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z kolejnym projektem "badawczym", stanowiącym kontynuację twórczej eksploracji lidera. Utwór otwierający album "Segregated and Sequential" wyraźnie zdominowały brzmienia saksofonu i wbirafonu (Chris Dingman), co przyniosło niezwykle interesujący efekt.
Przypomina on przebudzenie, dokładnie ten moment, gdy rzeczywistość pozostaje w równowadze ze snem. Wysokie i intensywne tony zazębiają się z niższym, matowym brzmieniem wibrafonu. W "Glass Enclosure Transcription" fantastycznie pobrzmiewa tuba (Jose Davila), która sekunduje improwizacji trębacza (Jonathan Finlayson). W "Codes: Brice Wassy" pojawia się efekt orbity, poszczególne partie muzyków krążą wokół tematu, dając złudzenie, że już za moment stworzą spiralę, która doprowadzi ich do jądra, tymczasem to ewidentnie nie następuje. I tu chyba najsilniej widać (czy może paradoksalnie słychać) złudzenie optyczne, które Francuzi zwykli nazywać mise en abyme. Selektywne brzmienie instrumentów jest w moim przekonaniu ogromną zaletą zarejestrowanego materiału, a zarazem jednym z zabiegów producenckich, które uwypuklają charakter kompozycji. Fascynujące jest również to, w jaki sposób muzycy posługują się tempem w utworze. We wspomnianym "Codes: Brice Wassy" ewidentnie słychać, że jest ono coraz szybsze, przez co usilne próby ogarnięcia umysłem wszystkich brzmień i poskładanie ich w głowie w jedną całość jest - podobnie jak końcowe tempo "szalenie" trudne. Do ważnych subtelności (z pełną świadomością zwracam uwagę na nieoczywisty wydźwięk) należy również wykorzystanie elektroniki w utworach. Jeśli się pojawia, to zwykle w taki sposób, wbrew temu, co mogłoby się powszechnie wydawać, że nie dominuje - nie stanowi esencji muzyki eksperymentalnej. Jest jej dokładnie tyle, ile potrzebujemy, by ją usłyszeć i docenić.
"Mise En Abîme" jest albumem o wyjątkowej spójności, elektryzującym, momentami eterycznym, kompletnie nieoczywistym. Albumem, który pozostawia po sobie niedosyt. By móc słowami objąć to, co znalazło się na płycie nie sposób uniknąć odniesień do sztuki, bo te wskazują na rangę albumu. Na szczęście dla Polski, rok 2014 przyniósł dwie wizyty znakomitego Lehmana. Pierwsza już za nami - na początku lipca muzyk wystąpił wraz z Liberty Ellmane Quintet na Warsaw Summer Jazz Days, a jesienią pojawi się ze swoim triem na festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku. Płyta "Mise En Abîme" jest chyba najlepszą zachętą do tego, by poszerzać swoją wiedzę na temat muzyki amerykańskiego twórcy i czerpać z niej możliwie najwięcej przyjemności.
Segregated and Sequential; 13 Colors; Glass Enclosure Transcription; Codes: Brice Wassy; Autumn Interlude; Beyond All Limits; Chimer/Luchini; Parisian Thoroughfare Transcription.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.