APEX
Z wielką przyjemnością prezentuję płytę Rudresha Mahanthappy i saksofnistą altowym, wieloletnim wykładowcą muzyki Bunkym Greenem. Pisaliśmy już w Jazzarium o nagraniu Mahanthappy z innym saksofonistą altowym i muzycznym rówieśnikiem – Setevem Lehnmanem (album „Dual Identity). Tu Rudresh razem ze swoim o 36 lat starszym mistrzem pokazuje kolejne możliwości saksofonu altowego. Aż dziw bierze, dlaczego dobrych płyt z saksofonem altowym jest ostatnio jak grzybów po deszczu. Oto jedna z nich.
Bunky Green jest mało znany ze swojej twórczości nawet w Ameryce. Teraz wiedzą o nim więcej Niemcy i Francuzi. Dlaczego? Green, urodzony w 1935 r., nagrywał i występował w latach 60. , 70. i 80. Na początku kariery został zaproszony do składu Charlesa Minusga, póżniej grał między innymi z Irą Sullivanem, Andrew Hillem czy Sonnym Stittem. Jego inspiracje to muzyka Bacha, Beethovena, Coltrane’a i Luisa Armstronga, ale jego main hero – jak sam mówi – jest Charlie Parker. Jego styl i brzmienie studiował przez lata. Sam Green był wzorem dla Steve’a Colemana i innych twórców M-base’u. Jego wczesne płyty były wysoko oceniane, jednak większośc z nich została wydana tylko na winylu i nie miała reedycji. W pewnym momencie Green poczuł się zmęczony trybem życia muzyka i poświęcił się nauczaniu, był profesorem i dyrektorem kilku uczelni, jest bardzo znany w kręgach akademickich, wszedł nawet do Jazz Education Hall of Fame. Jednak Green – muzycznie wychowany „przez ulicę“– twierdzi, że uczelnia jest dla muzyka tylko podstawą do późniejszego wyrabiania się właśnie in the streets. Może dlatego w 2007 roku powrócił do koncertowania (jakkolwiek teraz nadal znany jest bardziej w Europie niż w Stanach) Wcześniej Mahanthappa wysłał mu swoje nagrania, potem Green usłyszał go na żywo i był zachwycony: zobaczył w Rudreshu młodego innowatora saksofonu altowego. Razem grają regularnie od 2009 roku.
Na tym albumie mamy więc do czynienia ze spotkaniem młodego muzyka o świeżym spojrzeniu, ale już posiadającego własne brzemienie i pomysł na muzykę, z doświadczonym mistrzem, który po latach koncertowego uśpienia wraca z nową propozycją. Razem tworzą rzecz fantastyczną. Płyta jest przede wszystkim kompozycyjnie zróżnicowana i niesamowicie melodyjna – są tu utwory kłaniające się przeszłości, są też zupełnie progresywne. Są także Dalej: brzmieniowo zaskakująca. Z ciekawostek: usłyszymy na przykład saksofon altowy, który brzmi jak góralskie dudy, lub kontrabas liryczny jak skrzypce. W końcu: muzyka ta jest rytmicznie tak połamana, że głowa mała. I do tego wszystkiego znakomity skład. Jack DeJohnette – nie trzeba zachęcać. Jason Moran – pianista mający niebywałą wyobraźnię. François Moutin – wielce wrażliwy kontrabasista. I Damion Reid – młody perkusista na zasłużenie szybkiej drodze wzwyż.
Ja całkowicie uległam po kawałku „Playing with Stones“, który należy do tego rodzaju utworów, na który jestem nieuleczalnie chora. Życzę wyszystkim słuchaczom podobnej gorączki.
1.Welcome; 2. Summit; 3. Soft; 4. Playing with Stones; 5. Lamenting; 6. Eastern Echoes; 7. Little Girl, 8. I'll Miss You; 9. Who?; 10. Rainer and Theresia; 11. The Journey.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.