Polyogue
To płyta sprzed ładnych kilku lat, ale postać Andy'ego Lastera jest chyba na tyle mało znana, a z drugiej strony tak warta uwagi, że mam nadzieję, można mi wybaczyć recenzję staroci. Wpierw jednak o samej firmie. Songlines jest wytwórnią kanadyjską, dla której płyty zrealizowali i Dave Douglas i Chris Speed, jest tam też płyta Marty Ehrlicha z New Klezmer Trio bardziej znanego z dokonań dla zornowskiego Tzadika, oraz wielu innych amerykańskich i kanadyjskich muzyków. Jak widać, są to nazwiska muzyków, którzy albo tworzą awangardę, albo jazz ocierający się o awangardę; dużo w tym także downtownu. Wytwórnia natomiast deklaruje (i deklaracje te potwierdzić mogę), że nagrania mają audiofilską jakość.
Andy Laster to saksofonista altowy i barytonowy. Współpracownik m.in. Bobby Previta w jednym z wcieleń Bobby Previte's Weather Clear, Track Fast - muzyk zaliczany do kręgu downtownowego. I ta płyta taka jest. Jest to przede wszystkim świadectwo swoich czasów, reprezentuje bowiem typowy nowojorski niemainstreamowy jazz z połowy lat ‘90. Postrzępione linie melodyczne trzech instrumentów stanowiących front (kornet lub trąbka, saksofony lidera i gitara, która niekiedy pełni rolę jedynie harmoniczną, niekiedy jest pełnoprawnym instrumentem solowym) odbywają się na podkładzie równie niepokornych linii basu i perkusji. Bardzo często wszystkie instrumenty wiodą sola w tym samym czasie rozwijając różne wątki - nie kojarzy się to jednak z free, choć niewątpliwie muzyka ta stanowi podstawę niemalże wszelkich współczesnych poszukiwań w jazzie.
Zawarta na płycie muzyka nie jest szczególnie trudna w odbiorze, dla niewprawnych osób będzie wymagała pewnej zwiększonej uwagi dla wsłuchania się w tych miejscach, w których stosowane są nietypowe, czy raczej stosunkowo rzadko używane zestawy instrumentów (duety z perkusją, trio sekcji rytmicznej z kornetem), czy też gdzie wszystkie instrumenty solowe improwizują w oderwaniu od siebie. Jednakże nie jest to muzyka niekomunikatywna. Jej odbiór jest stosunkowo łatwy. W zasadzie też nie można powiedzieć, by wnosiła ona coś szczególnego do rozwoju muzyki, a jazzu w szczególności. Pozostaje zatem pytanie dla kogo ta płyta. No właśnie, ale czy dyskwalifikujemy kolejną płytę Wyntona Marsalisa, tylko ze względu na to, że do jazzu nic nie wnosi? Nie. Ta płyta z jednej strony jest dla wielbicieli downtownu, z drugiej wnosi 60-kilka minut naprawdę dobrego jazzu wykonanego w sposób wyśmienity. O wyśmienitym natężeniu emocjonalnym. Brakuje jedynie nieco więcej zróżnicowania dynamicznego, pojawienia się być może nieco szybszych utworów, albowiem cała płyta grana jest w średnim tempie - i ten brak jest chyba najbardziej odczuwalnym mankamentem. Kondycja muzyków jest jednak na najwyższym poziomie, poszczególne improwizacje są przemawiające, dobrze i pewnie prowadzone, ale to już chyba norma wśród amerykańskich muzyków.
I jeszcze jedno, ta muzyka zyskuje przy kolejnych przesłuchaniach - być może zatem, za jakiś czas, recenzja ta byłaby cieplejsza - choć nie koniecznie entuzjastyczna. Oceniam jednakże tę płytę jednoznacznie pozytywnie.
1. Spool; 2. Chrysolite; 3. Fail Better; 4. Polygoue; 5. Vidua; 6. Puzzle; 7. The Commander; 8. Deep Sleep ; 9. Moran, Jacques
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.