Chimera
W zasadzie można by wymienić skład zespołu, skonstatować, że zapowiada on muzykę dziwną i na tym poprzestać. Prawda nie byłaby zbyt odległa. Kupując tę płytę nie znałem jej zawartości, a jedynie muzyków, którzy tu grają. Przedziwny jest skład instrumentalny dwa instrumenty dęte stroikowe z tej samej rodziny: klarnet i klarnet basowy i odpowiadające im instrumenty strunowe: wiolonczela i kontrabas. Zanim jeszcze muzyka zacznie grać nasuwa się jej zapowiedź jako przeciwstawienia tych duetów.
Już z pierwszych dźwięków wynika jednak, że jest to nieporozumienie. Nie ma tu żadnych wyścigów, żadnych łatwych przeciwstawień. Friedlander wykreował jeden organizm, spójnie i delikatnie brzmiących instrumentów, obsługiwanych przez wybitnych fachowców. Sama muzyka nie daje się łatwo sklasyfikować. Łatwiej powiedzieć, czym nie jest. Na pewno nie ma nic wspólnego z tradycyjnie rozumianym jazzem. W ogóle wydaje się wyrastać z tradycji europejskiej muzyki koncertowej raczej, niż z tradycji jazzowej (pomimo, że muzycy, którzy tu grają raczej kojarzeni są z jazzowym światem, zawarta została jedna kompozycja muzyka jak najbardziej jazzowego - R. Weston, a w notce Friedlander odwołuje się do niemal kwintesencji jazzu - B. Golsona i O. Pettiforda). Trudno jednak nawet powiedzieć, by była to muzyka trzecionurtowa - może jedynie przez improwizacje, ale... przecież tzw. muzyce klasycznej, nie mówiąc już o "współczesnej" improwizacja jest też znana.
Ta, która tu występuje kojarzy się właśnie z tym idiomem. Sklasyfikowanie tej płyty jako muzyki na Warszawską Jesień również nie oddawałoby całej jej złożoności. Oto bowiem, po kojarzącym się z kołysanką pierwszym utworze (delikatne współbrzmienia obu klarnetów stanowiących podkład harmoniczny na bardzo oszczędnym podkładzie basu dają podstawę dla improwizacji wiolonczeli), po należącym do muzyki współczesnej utworze drugim, wstęp do utworu trzeciego kojarzy się z Tubular Bells M. Oldfilda i tzw. rockiem symfonicznym z początku lat '70; gdy ostinato ustępuje, ponownie jesteśmy w warszawsko-jesiennych klimatach.
Tak jest już do końca. Muzyka ma swoje urzekające piękno. Jest wiosennie delikatna nawet, gdy przychodzi czas na ostrzejsze granie, to jawi się ono jak wiosenna burza: gwałtowna, porywcza, ale wiadomo, że po niej przyjdzie ukojenie. Niemniej jednak na "Chimerze" nie wiele jest łatwych dźwięków - płyta jest raczej przeznaczona dla wyrobionego słuchacza, choć do drapieżnej schizofreniczności kompozycji Zorna z Kwartetów Smyczkowych daleko jeszcze. Tu w odróżnieniu do Zorna, muzyka nie stanowi mozaiki wszelkich rzeczy, jakie kompozytorowi przyszły na myśl. Utwory mają swoją własną rozwijającą się dramaturgię, mają swoje określone ramy; swój początek, rozwinięcie i koniec.
A żyję w wolniejszym świecie, niż sekundowe utwory Zorna, stąd dla mnie muzyka zawarta na tej płycie jest ciekawsza i bardziej atrakcyjna. Wydaje się jednak, że zarówno Kwartety Smyczkowe, jak i Masada String Trio, Arcado String Trio, String Trio of New York, Quartette Indigo czy nawet Kronos należą do podobnego świata dźwięków.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.