John Abercrombie Quartet na Festiwalu Jazz i okolice
Drugi koncert tegorocznego Festiwalu Muzyki Improwizowanej: Jazz i Okolice odbył się w Chorzowskim Centrum Kultury. I choć data wśród przesądnych mogła budzić pewien niepokój (trzynasty dzień miesiąca), wielbicielom jazzu na Śląsku kojarzyć się będzie pysznie. Oto na scenie pojawili się John Abercrombie – mistrz gitary jazzowej i jazz-rockowej, któremu towarzyszyli: Marc Copland – cieszący się uznaniem pianista i saksofonista, Drew Gress – znakomitej reputacji kontrabasista oraz świetny awangardowy perkusista – Joey Baron, mogący się pochwalić występami u boku największych sław muzyki jazzowej, ale także rockowej, i popularnej. Mając tak znakomitą grupę czyż można było spodziewać się jakiegokolwiek nieszczęścia? O pechu mówić mogli tylko ci, którzy ten występ przegapili.
Czwórka muzyków, zapowiadana z entuzjazmem i pasją przez dyrektora Festiwalu – Andrzeja Kalinowskiego - oczekiwała za kulisami na znak, by stanąć przed publicznością. Wreszcie ten moment nastąpił, a z estrady popłynęły pierwsze dźwięki – subtelne, zrazu jakby nieśmiałe, jak gdyby muzycy próbowali nawiązać dialog z publicznością, zapoznawali się z nią. Drugi utwór wieczoru (zarazem druga kompozycja na płycie kwartetu: 39 steps) – LST, okraszony żartobliwym wprowadzeniem Abercrombiego (akcentującym, że nie chodzi tu o znany narkotyk – LSD), był już stylistycznie spójny z całym repertuarem zaprezentowanym podczas niedzielnego występu: pogodny i miękki, pobrzmiewający lekką nostalgią oraz tęsknotą.
Kolejne kompozycje, stanowiące w większości materiał z ostatniego krążka zespołu, nie tracąc nic z łagodnego, delikatnego charakteru, nie były jednak nawet odrobinę monotonne, czy nudne. Choć żaden z instrumentów nie dominował nad pozostałymi, każdy z nich zachowywał wyrazistość. Czasem bardziej energiczne, łamane rytmy perkusji, to budujące opowieść pełne i krągłe dźwięki gitary, wspomagane nienachalnym, subtelnym akompaniamentem fortepianu, i sprawnymi improwizacjami kontrabasu, utrzymywały uwagę słuchaczy ciągle na wysokim poziomie.
Obserwując muzyków na scenie można było zauważyć jak odmienne osobowości stanowią: Copland – wyciszony, skupiony, jakby odcięty od świata zewnętrznego; Baron i Gress – wymieniający porozumiewawcze, zawadiackie spojrzenia; Abercrombie – czasem kiwający z aprobatą głową, innym razem „wybijający” w powietrzu palcem rytm, naśladując perkusję Barona.
Trzeba przyznać również, że sala Centrum Kultury była nagłośniona znakomicie, co dla wysublimowanej muzyki Kwartetu było niezwykle istotne.
Repertuar stanowiły na przemian utwory bardziej energiczne i balladowe, wszystkie wszak utrzymujące się w obrębie klasycznego jazzu, bez łamania reguł i wypraw w kierunku eksperymentu i prowokacji. Trudno by mówić o jakiejś dominancie, która stanowiłaby punkt kulminacyjny koncertu, przełom w dramaturgii występu, ale taki właśnie program przyjęty został przez publiczność z aprobatą i życzliwością. Musiało tak się stać, ze względu na piękno, subtelności kompozycji i prawdziwą wirtuozerię wszystkich muzyków stanowiących Kwartet Johna Abercrombie.
To był istotnie pomyślny wieczór, 13 października 2013 r.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.