Rok 2011 w jazzie oczami dziennikarzy New York Timesa

Autor: 
Redakcja
Zdjęcie: 

Podsumowanie roku to czynność trudna i żmudna. Jednym udaje się to lepiej, innym gorzej. Po lekturze jednego z jazzowych podsumowań, które ukazało się w pewnym polskim wysokonakładowym medium, postanowiliśmy przedstawić, jak robi się to a za razem jak rozmawia się o muzyce i kulturze w "New York Timesie". Jako młody portal chcemy uczyć się od najlepszych, a lektura (dla czytelników anglojęzycznych także wysłuchanie) rozmowy krytyków jazzowych tego pisma Bena Ratliffa i Nate'a Chinena powinna być bardzo ciekawa. 

Ben Ratliff: Obaj piszemy z Natem o jazzie na łamach "New York Timesa". Obaj umieściliśmy płyty jazzowe w zestawieniach najlepszych płyt i najlepszych utworów mijającego roku. Nie przygotowaliśmy oddzielnych list według gatunku, tylko zebraliśmy nasze ulubione nagrania. Zaprosiłem Nate'a, by porozmawiać o tym, co najlepsze w jazzie 2011 roku.
Chciałbym zacząć od zastanawiającej mnie kwestii: czym jest dziś płyta jazzowa? Gdzie plasuje się na tle innych nagrań?

Nate Chinien: Płyta wciąż jest swoistym miernikiem, podstawą, punktem odniesienia do zrozumienia artysty jazzowego. Nie rozpadła się na single ani nie ląduje niespodziewanie w sieci. Premiery jazzowej płyty się wyczekuje. Z niej dowiadujesz się, o co chodzi muzykowi. To duża różnica w stosunku do muzyki pop.

B.R.: Tak. Ponieważ album jazzowy nie rozpadł się na te mniejsze jednostki, wydaje się, że jego recepcja jest wciąż jakby XX-wieczna, w znaczeniu obcowania z muzyką. Czekasz, aż płyta się ukaże, i wtedy można o niej rozmawiać. Nie jest tak jak w popie czy hip-hopie, gdzie pojedyncze utwory trafiają do sieci przed oficjalną premierą, a cały album, w sposób nieunikniony wycieka do internetu 2 tygodnie wcześniej.

N.C.: Prawdopodobnie mamy też dziś więcej płyt jazzowych niż kiedykolwiek wcześniej, bo wiele osób wydaje je samodzielnie.

B.R.: Zniknęło wiele barier w tej dziedzinie. Możesz wydać własną płytę czy założyć własne wydawnictwo. Ludzie już się tego nauczyli.

N.C.: Choć mówimy o płycie jako o standardowym nośniku, obserwujemy wyjątki, jak chociażby pozycja numer 2 w twoim zestawieniu. Wytłumacz się.

B.R.: Tak. Muszę przyznać, że odczuwałam w tym roku pewną frustrację, że nie spotkałem zbyt wielu albumów, które podobałyby mi się jako całości. Owszem pojedyncze utwory, świetne momenty tak, jednak zaraz towarzyszyły im fragmenty jakby niedogotowane, nieprzemyślane, niedopracowane. Jednocześnie nieustannie oglądam wiele znakomitych koncertów. Na ich podstawie mogę w pełni ocenić dany zespół - spędzając z nimi półtorej godziny w klubie. Jeden przypadek był szczególny: koncert krótszy niż godzina, zarejestrowany, transmitowany na falach WBGO i umieszczony w formie streamingu w sieci. To był styczniowy wieczór w 92St Y Tribeca. Jason Moran zorganizował wieczór z muzyką artystów z Huston, którzy w rożnych kombinacjach - zarówno w ramach istniejących zespołów, jak i w spontanicznych układach grali razem ze sobą. Jeden kilkudziesięciominutowy set zagrało podwójne trio Morana i Roberta Glaspera - dwa fortepiany, dwie perkusje, dwa kontrabasy. Ze sceny słychać było co chwilę tak wiele pomysłów - była tam i rytmika popu i jazz, była tradycja i brak tradycji. To było niezwykle ekscytujące. Po części zapewne dlatego, że nie było to zaplanowane - a po części dzięki dwóm perkusistom. Wszędzie tam, gdzie gra dwóch perkusistów... Ja będę na widowni.
Do tego wreszcie fakt, że, dzięki streamingowi, można było wracać do tego koncertu w nieskończoność - sam wracam do niego bardzo często, tak jak wraca się do płyty.

N.C.: W tym miejscu warto docenić wysiłki radia WBGO oraz serwisu NPR.org, którzy niestrudzenie rejestrują i archiwizują koncerty zarówno z 92St Y Tribeca jak i z Village Vanguard. Ja np. wracam często do koncertu  kwartetu Billa McHenry (z Andrew Cyrillem na perkusji). Gdyby to nagranie ukazało się na płycie, byłby to świetny, pełnokrwisty album. WBGO wykonuje świetną robotę dla fanów jazzu nie tylko tu, w Nowym Jorku, ale praktycznie na całym świecie.

B.R.: Absolutnie się zgadzam. Koncertu, o którym mówiłem: Jason Moran i Robert Glasper Double Trio można posłuchać. Pod adresem http://WBGO.org/checkout Jest tam cała masa świetnej muzyki, którą warto zagłębić.

B.R.: Nasze zestawienia nie pokrywają się zbytnio ze sobą, ale jeden album obaj umieściliśmy na naszych listach - "Avanging Angel" Craiga Taborna.

N.C.: To nagranie ma w sobie tak niezwykłą spójność. To kompletny, złożony świat. Choć jest tam tak wiele elementów, jest dokładnym przeciwieństwem eklektyczności. To jakby efekt syntezy, która została wdrożona w krwiobieg. Taborn jest przecież muzykiem, którego, jako sidemena znamy od...

B.R.: ...20 lat! Na początku lat 90 debiutował w zespole Jamesa Cartera.

N.C.: To niezwykły pianista ale tez leader zespołu.

B.R.: Każdy pianista musi na pewnym etapie zmierzyć się z albumem solo.

N.C.: Ta płyta jednak, ukazuje się 3 lata po jego poprzednim, dość specyficznym nagraniu: elektroakustycznej hybrydzie. Poprzedni album w trio ukazał się jeszcze w latach 90tych. Ta płyta zwraca na siebie uwagę nie z tego powodu, ale to po prostu znakomite dzieło.

B.R.: Jest tu zarówno jazz, minimalizm, nawiązujący do klasyki impresjonizm - długo by wymieniać: to album wart studiowania.

N.C.: Myślę, że przy pracy w studio towarzyszyła Tabornowi ta świadomość: ok, jestem w Europie, pracuję z Manfredem Eicherem, wydaję płytę piano solo w ECM - wiedział w jaką wkracza tradycję: od Jarretta czy Paula Bleya.

B.R.: W tym roku także, świetną płytę wydał Miguel Zenón. Nosi ona tytuł "Alma Adentro", będąca próba reinterpretacji, odkrycia na nowo portorykańskich standardów. Towarzyszy mu tu mały zespół smyczkowy, zaaranżowany przez Guillermo Kleina.

N.C.: To piękny, zabawny, ale jednocześnie bardzo poważny album. Praca nad muzyką jego ojczyzny - Porto Rico - jest czymś, co rozwija Zenón w sposób doskonały na swoich kolejnych płytach. To ciągły proces - od "Jibaro" przez "Esta Plena" po te płytę. Tym razem sięgnął po muzykę popularną, dobrze znaną wielu ludziom i już wcześniej interpretowaną. Udało mu się jednak stworzyć je po swojemu. Po części jest to zasługą Guillermo Kleina, ale przede wszystkim to jego własny geniusz frazowania i piękno jego brzmienia. Sadze, że on po prostu nie jest w stanie zagrać melodii, która id brzmiałaby świetnie.

B.R.: Spoglądając na twoje zestawienie - zarówno płyt, jak i utworów roku - widzę zarówno jazz jak i pop i różne inne rodzaje muzyki. Odzwierciedlają one jednak pewną tendencję: jazz zmierza w kierunku popu. Umieściłeś na swojej liście St Vincent...

N.C.: Jej wujkiem jest Tuck Andress, gitarzysta Tuck and Patty. St. Vincent wychowała się słuchając starych jazzowych płyt. Trudno rozpoznać w jej muzyce jazz jako taki, ale on tam jest i charakteryzuje w pewien sposób to, jak gra na gitarze.

B.R.: Widzę też tUnE-yArDs, których perkusista, Nate Brenner, pochodzi ze świata jazzu.

N.C.: To kompletnie jazzowy gość. W nagraniach tUnE-yArDs jest to bardzo wyraźne, choć może nieoczywiste, że na pokładzie jest muzyk jazzowy, ale ta wibracja, skoczna i pełna improwizacji. Słychać to nawet niekiedy w harmoniach.

B.R.: Jest też Bon Iver, korzystający z usług saksofonisty Collina Stetsona i Mike'a Lewisa, znakomitego basisty i saksofonisty Happy Apple.

N.C.: I Justin Vernon - Bon Iver we własnej osobie - to też swoiście jazzowy gość.

B.R.: No i Kris Bowers, niedawny zwycięzca konkursu Theloniousa Monka, pianista, grający wspólnie z Jay'em Z i Kanye Westem.

N.C.: Jest i coś jeszcze. Jeśli myślimy kategoriami wydarzeń, ten rok w popie zaczął się od nagrody Grammy dla Esperanzy Spalding w kategorii najlepszy nowy artysta - przy jednoczesnej konsternacji narodu fanów Justina Biebera. Chociaż Spalding jest muzykiem jazzowym, wkracza na arenę pop nie jako artystka jazzowa, ale po prostu jako artystka.

B.R.: W naszych zestawieniach jest też wspólny element - połączenie tradycyjnych form, rozwiązań, sposobu myślenia o zespole, z ich dokładnym przeciwieństwem. Jest w twoim topie Gilad Hekselman Trio, wychodzące się gdzieś ze świata Pata Metheny - zestaw gitara-bas-perkusja. U mnie znalazł się Orinn Evans Captain Black Big Band, który zasadniczo jest jazzowym Big bandem w starym stylu, miejscami pobrzmiewającym muzyką lat 70tych czy 80tych.

B.R.: Jest też i Starlicker - kornecista Rob Mazurek, wibrafonista Jason Adasiewicz i perkusista James Hardon.

N.C.: A dokładnie szaleńczo nagłośniony, prawie przesterowanych wibrafon, prog-rockowe bębny i przepuszczony przez pedały i filtry kornet.

B.R.: A także Claudia Quintet +1, czyli plus Kurt Elling i Theo Blackman. Muzycy na warsztat wzięli poezję Kennetha Patchena.

N.C.: Poezja czasem jest tu śpiewana, czasem mówiona. Zespół raz podąża za tekstem, innym razem wprost przeciwnie. To wszelkiego rodzaju interakcji, jakie mogą zajść pomiędzy muzyką a poezją.
Szczególnie podoba mi się utwór tytułowy. John Hollenbeck, perkusista o kompozytor Claudia Quintet, jest tak bystrym i mądrym autorem. Niezależnie od tego czy pracuje z małym czy z wielkim zespołem, zawsze z równą biegłością... przekracza stereotypy, oczekiwania co do formy.

B.R.: Nie ma w jego muzyce zbyt wielu rozpoznawalnych chwytów, a już szczególnie takich, które przypisać można by tradycji.
Niezależnie więc od tego czy rozmawiamy o Giladzie Hekselmanie czy Orinnie Evansie, stosujących starsze schematy, czy też o innych zespołach, sięgających po wszelkiego rodzaju nowości - w obu przypadkach mamy do czynienia z czymś bardzo dobrym.

N.C.: To bardzo zdrowa atmosfera do wszelkiego rodzaju przedsięwzięć, niezależnie od ścieżki jaką chce się podążać. Możliwości stoją otworem.

B.R.: Sporo jest wokół ujęć jazzu: jako muzyki czarnych Amerykanów, lub czegoś bardziej zeuropeizowanego, czy też konsekwencji tego, co wydarzyło się w muzyce w latach 50tych, 60tych, 70tych... Ta różnorodność jest oczywiście bardzo zdrowa - zewsząd usłyszeć można wiele znakomitej muzyki, ale na usta ciśnie się pytanie zasadnicze: gdzie jest ta wielka jazzowa płyta, na miarę oczekiwań?

N.C.: Moim kandydatem jest "When the heart emerges" debiut w wydawnictwie Blue Note młodego trębacza Ambrose'a Akinmusire. W jego muzyce jest wiele z tego o czym tutaj mówiliśmy. Jest bardzo otwarty - słucha wszystkiego. Co dzieje się w muzyce dookoła. Ma muzyczne sympatie, o które nie podejrzewałbyś "młodego, afro-amerykańskiego jazzowego trębacza".

B.R.: Czy jego muzyka ma twoim zdaniem coś wspólnego z tym, swoistym post-gatunkowym popem?

N.C.: Do pewnego stopnia tak. Jest w tym swoista sublimacja, dzięki której, nawet gdy atmosfera jego muzyka zmierza w kierunku wpływów muzyki filmowej czy indie rocka, wciąż słychać wyraźnie, że jest to efekt pracy jazzowego, post-bopowego kwintetu, z pamięcią Milesa Davisa, Woody'ego Shawa, Bookera Little. To współczesna muzyka, rzucający jednak przed siebie tradycję, z której wyrosła.

B.R.: Nate, dziękuje Ci bardzo za spotkanie.
N.C.
: To była przyjemność.

Pełne zestawienie najlepszych płyt i utworów według Nate'a Chinena znaleźć można tutaj