Orchestre National De Jazz - jazz za publiczne pieniądze.

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

W Polsce, kraju, który tak bardzo przecież szczyci się swoimi jazzmanami, chwali nimi gdzie tylko się da, ale na co dzień raczej o nich nie lubi pamiętać i przypomina sobie o nich dopiero kiedy ci własnymi staraniami, wielkim trudem zdobędą szacunek za granicą, to rzecz niemal niepojęta. Może stać się tak, że z inicjatywy rządowej powstaje narodowa orkiestra jazzowa. Nie tylko powstaje, ale jest przezeń subwencjonowana i to nie tylko okazjonalnie, w roku wyborów, ale przez cały czas jej istnienia. Jeśli pytacie jaka jest różnica pomiędzy Polską a krajami dysponującymi inną niż eventowa polityką kulturalną to być może najlepiej tę różnicę pokazać przypominając Orchestre National du Jazz. Zespół istniejący od prawie trzech dekad, mający swoją historię, dokonania i to nie zachowane w pamięci jazzowych archiwistów, ale dostępne na płytach dla każdego.

Aby sięgnąć do początków tej formacji musimy cofnąć się do 1982 roku i do postaci zapewne nieszczególnie znanej u nas, do Maurice’a Fleurete’a – kompozytora, dziennikarza i organizatora koncertów muzyki współczesnej, który w czasach prezydentury Francoisa Mitteranda mianowany został przez ówczesnego ministra kultury Jacka Langa dyrektorem, nazwijmy to departamentu Muzyki i Tańca. Zbieżność nazw zapewne przypadkowa. Nie mniej  to właśnie w tamtych czasie, pośród najróżniejszych inicjatyw kulturalnych, obejmujących swoim zasięgiem nie tylko wybudowanie Opery Bastylii w Paryżu czy powołania do życia tak doskonale znanej Francuzom i na trwałe wpisanej w pejzaż kraju, cyklicznej Fete de la Musique, pojawiła się idea, by wesprzeć także inne rodzaje muzycznej aktywności z jazzem na czele.

W 1983 roku FLeurete powoła komisję konsultacyjną skupiającą przedstawicieli środowisk jazzowych, muzyków, dziennikarzy, publicystów, stowarzyszeń, fundacji. Dyskusje trwały dwa lata, a z w końcu minister kultury Jack Lang latem 1985 roku ogłosił powstanie Orchestre National du Jazz – z jednej strony zespołu gotowego do czynnego udziału w życiu muzycznym, z drugiej strony skupiającego muzyków istotnie reprezentującej najróżniejsze odmiany jazzowej wrażliwości muzycznej. Pierwszym szefem ONJ mianowany został saksofonista i kompozytor Francois Janneau – jazzowym śledczym znany m.in. ze współpracy z legendą trójkolorowej pianistyki Rene Utregerem, a ten zwołał band, złożony z takich oto muzyków: Aaron Scott - perkusja, François Verly - wibrafon, marimba, inst. perkusyjne, Michel Benita – kontrabas, gitara basowa, Bruno Rousselet - kontrabas, Marc Ducret - gitara, Andy Emler – instrumenty klawiszowe, Denis Badault – fortepian, syntezatory, Didier Havet - tuba, François Chassagnite, Michel Delakian, Christian Martinez, Éric Mula - trąbki, Jean-Louis Damant, Denis Leloup, Yves Robert : puzony, Éric Barret, Jean-Louis Chautemps, Richard Foy, Pierre-Olivier Govin : saksofony. Większość tych nazwisk, może poza Michelem Benitą, Aaronem Scottem i oczywiście Markiem Ducret wiele polskiemu melomanowi nie mówią, ale może z czasem mówić zaczną.

Nie trzeba było bardzo długo czekać na efekty działalności Francois Jeanneau i dowodzonej przez niego pierwszej Orchestre Nationale du Jazz. W lutym 1986 roku w Théâtre des Champs-Élysées odbył się premierowy koncert ansamblu, który od tego czasu uzyskał państwowe wsparcie trwające nieprzerwanie do dziś.

 

Przez kolejne lata następowały rzecz jasna zmiany na stanowisku szefa orkiestry. Przewidziano bowiem, że funkcja ta pełniona będzie kadencyjnie przez maksymalnie dwa, trzy lata. Ten zapis był restrykcyjnie przestrzegany przez powołujący na stanowisko organ l'AJON (L'association pour le jazz en orchestre national) Żaden z jej 10 dotychczasowych kierowników, poza pierwszym, nie piastował tej funkcji krócej niż dwa lata, a sześciu powierzono ją w pełnym przewidzianym regulaminem czasie.

Powstanie zespołu, będącego rodzajem wizytówki francuskiej sceny jazzowej okazało się pomysłem nie tylko trafionym pod względem artystycznym, ale także promocyjnym całego tamtejszego środowiska. Orkiestra często zapraszała gości specjalnych. Wśród nich znaleźli się między innymi takie sławy jak Martial Solal – bodaj najwybitniejszy żyjący francuski pianista, klarnecista i kompozytor Michel Portal – legenda sceny także free jazzowej czy też sam wielki Gil Evans. Udało się też przez lata jej istnienia sprawić, że o francuskiej scenie jazzowej nie myśli się od dawna, oczywiście wśród ludzi ją śledzących, jako o zbiorze zdolnych i bardzo zdolnych pojedynczych twórców, zabieganych doglądaniem własnych doraźnych spraw, ale także jak o społeczności potrafiącej mówić jednym głosem, złożonej zarówno z muzyków z powodzeniem działających jako wyraziści liderze własnych formacji, własnych projektów, jak również  z instrumentalistów o popularności mniejszej, skupionych niekiedy bardziej na działaniach w charakterze muzyków sesyjnych.

 

Niektórych może dziwić fakt, że na liście artystycznych dyrektorów ONJ nie ma takich twórców jak, wspomniani wyżej Martial Solal, Michel Portal czy Louis Sclavis, Henri Texier, Jean-Francois Jenny Clarke, Bojan Zulficarpasic czy szalony Gaskończyk i mistrz perkusji Bernard Lubat. Powodów może być kilka. Być może nie zostały złożone w ich stronę propozycję. To możliwe. Niewykluczone jednak również, że propozycje padały, ale trzyletni kontrakt i potrzeba oddania się pracom z orkiestrą dla tak silnych osobowości, co więcej tak bardzo skoncentrowanych na własnej sztuce twórców, była dla nich zbyt krępującym potrzebę wolności ograniczeniem. W takiej sytuacji odmowa wydaje się całkiem naturalna.

Nie wyciągajmy jednak pochopnego wniosku, że w Orchestre Nationale du Jazz nie było indywidualności. Wręcz przeciwnie, przez ten blisko 20 osobowy ansamble przez prawie trzy dekady działania przewinęło się wiele znakomitości, które potem zaistniały na scenie w sposób spektakularny. Marca Ducreta wspomniałem już, ale byli tez inni. Na liście członków zespołu byli tacy muzycy jak wybitny tubista Michel Godard, kontrabasiści Francis Moutin i Renard Garcia-Fons, wspomniany już wcześniej Marc Ducret, który dzisiaj jest już gwiazdą w skali międzynarodowej, pochodzący z Wietnamu, ale legitymujący się francuskim paszportem gitarzysta Nguyen Le, akordeonista Jean Louis Matinier czy w końcu pianistka Sophia Domanic maca na koncie wspólne nagrania z Markiem Heliasem, Williamem Parkerem czy Hamidem Drakiem.

 

Rozsławieniu ONJ z pewnością pomogły albumy, których do tej pory Orchestre National du Jazz nagrała 25. Ukazywały się one w wielu oficynach wydawniczych. Wśród nich były tak szacowne jak Le Chant du Monde, czy Fremaux & Associes, tak słynne jak Verve (3 tytuły), zanim jej znaczenie rynkowe spadło, czy ECM (1 tytuł) zanim wybierana była najlepszą wytwórnią na świecie. Były także labele mniejsze choć często bardzo cenione nie tylko przez kolekcjonerów płytowych. I tu wymienić bez wątpienia warto Evidence (3 tytułów), mające na koncie m.in. płyty wielkiego Sun Ra, Bee Jazz, Jazz VIllage czy w koncu Label Bleu (8 tytułów) – firmę, powstałą, uwaga przy Domu Kultury w Amiens, której zawdzięczamy jedne z najwspanialszych płyt wybitnego klarnecisty Louisa Sclavisa, płyty legendarnego kontrabasisty i kompozytora Henriego Texiera czy w końcu albumy Michela Portala – klarnecisty i kompozytora, bez którego francuski jazz nie byłby takim jak jest.

Wśród nich znakomita większość zebrała nie małe uznanie krytyki. Były jednak też i takie, które odniosły spektakularny sukces komercyjny.

 

Czas komercyjnego sukcesu płyt ONJ ściśle związany był z objęciem kierownictwa zespołu przez Daniela Yvineca – kontrabasistę i multiinstrumentalistę, który siadając w fotelu szefa, postanowił zaprosić do zespołu nie uznanych i znanych sobie jazzmanów, ale sięgnąć po 10 młodych instrumentalistów, niekiedy w ogóle z jazzem nie związanych. Decyzja śmiała, choć można było się jej spodziewać, bo też i sam Yvinec chętnie w przeszłości odchodził od czysto jazzowych konotacji w swoich działaniach, z równym powodzeniem współpracując zarówno z Paulem Motaniem, Markiem Murphym czy Andy Beyem, jak i z osobowościami z kręgu muzyki rockowej lub popowej, takimi jak David Sylvian, John Cale, Susane Vega, Salif Keita, Dead Can Dance czy Ryuichi Sakamoto. Łatwo wyobrazić sobie, kontrowersje jakie wokół niego i jego decyzji powstały, bo choć przy pobieżnym oglądzie możemy uważać francuskie środowisko jazzowe za wolne od koteryjnych i urzędniczych knowań, to przy bliższym spojrzeniu z pewnością dojdziemy do wniosku, że nie jest to takie oczywiste. Dość, że, choć wielu przedstawicielom środowiska jazzowego nie w smak były wybory Yvineca, to kadencji swojej dopełnił, ba o jeden rok ją przedłuzył i w trakcie jej trwania skutecznie wprowadził poważne zmiany repertuarowe. „Broadway In Satin” poświęcony Billie Holiday może jeszcze twardym dowodem tych zmiany nie jest, ale już kolektywna kompozycja wykonana do filmu „Carmen” z 1915 roku w reżyserii Cecila B. de Mille’a, czy niemego arcydzieła Siergieja Eisensteina „Pancernik Potiomkin” już za takie uznane być mogą.

 

Nowe oblicze ONJ spodobało się także słuchaczom, i ta sympatia najlepiej wyrażona została liczbą sprzedanych egzemplarzy albumu poświęconego muzyce, Roberta Wayatta, niegdysiejszej gwiazdy zespołu Soft Machine. Po płytę sięgnęło 15 000 słuchaczy, a był to 2009 rok, czas kiedy Francuzi już bez limitów korzystali z dobrodziejstw internetu i zdążyli zasłynąć jako kraj, w którym muzyczne piractwo istnieje w nadzwyczajnej, jak na kraje Europy Zachodniej, skali. Za jego kadencji też zespół otworzył się na zagranicznych gości. Wśród nich znaleźli się m.in. Benoît Delbecq, Bernardo Sandoval, John Hollenbeck, Gil Goldstein czy Michael Leonhart, a także na muzyczne wpływy z krajów dawnych francuskich kolonii. Do wspólnego grania zaproszeni zostali  muzycy z Maroka, którzy zrewanżowali się zaproszając orkiestrę do siebie, aby wspólnie muzykować. Finałowy koncert tej inicjatywy miał miejsce podczas otwarcia tamtejszego Instytutu Świata Arabskiego.

 

Na początku 2014 roku Yvinec przekazał pałeczkę swemu następcy, podobnie jak on wybranemu na cztery kadencję. Dziś szefem artystycznym Orchestre National Du Jazz jest gitarzysta Oliver Benoit – muzyk, eksperymentujący, którego gra na gitarze daleka jest od konwencjonalnej. Dalekie do konwencji są też jego personalne wybory. I znowu w Orchestre National Du Jazz zasiadają muzycy, którym u nas nikt nie zaproponowałby ani stałej posady w rządowej instytucji, ani chyba w ogóle nie chciałby brać ich jako potencjalnych kandydatów. Swoim zastępcą mianował kontrabasistę Bruno Chevillona – człowieka, który grając niegdyś w towarzystwie Louisa Sclavisa, i nieustannie od ponad dwóch dekad z Dominikiem Pifarelym, Timem Bernem czy Markiem Ducret ni jak nie może być traktowany jako przedstawiciel sceny mainstreamowej. W składzie znaleźli się: pianistka Sophie Agnel wydająca swoją muzykę dla Clean Feed, Potlach Records i brytyjskiej legendarnej w świecie free improv oficynie Emanem, saksofonistka  Alexandre’a Grimal, o której muzyke zabiega Ayler Records czy perkusista Eric Echampard – muzyk, o którym mówi się, że jest jednym z najważniejszych perkusistów europejskiej sceny jazzowej. Pozostali to muzy młodzi, ale też i ludzie, którzy od lat działają we własnych zespołach, komponują i na własną rękę szukają swojego miejsca w światowej muzyce nie ograniczając się do wygodnej pozycji sidemanów.

W lutym 2014 roku zespół wystąpił po raz pierwszy na festiwalu Sons D’Hiver i zaprezentował nowy program zatytułowany „Europe: Paris”. Kilka tygodni temu pokazała się na rynku najnowsza płyta jedenastego wcielenia Orchestre National Du Jazz pod takim samym tytłem. Recenzja tego albumu już wkrótce na naszych łamach.

Tak więc można! Można powołać dożycia jazzową orkiestrę, można wspierać jej działania, można nie uśmiercić jej nagłym wstrzymaniem funduszy. Można wydawać jej płyty i pokazywać je na świecie. Można wokół muzyki jazzowej zbudować instytucję i nie uwikłać jej w urzędnicze uwarunkowania i jak widać przez 28 lat istnienia uniezależnić ją od widzimisie polityków, które może zmienić się jak tylko odwróci się polityczna opcja u sterów władzy. Może i można. Nam jednak póki co pozostanie się tylko cieszyć, że Francja nie jest aż tak bardzo daleko i od czasu do czasu można do niej pojechać i podpatrzeć jak tworzy się wartość, a nie event.