Marcin Olak Poczytalny: Nic Takiego

Już ciemno. Zimno. Spadło trochę śniegu. Odgarnąłem z podjazdu. Kilka minut, nawet się nie zdążyłem zmęczyć. Nic takiego. Stoję z tą łopatą, czekam. Patrzę w górę, może jeszcze coś spadnie? Nie, nie spada, dziwne. Ja wiem, przy tych zmianach klimatu nie ma co za bardzo liczyć na śnieg, ale żeby choć jakiś meteoryt… Dobra, poczekam jeszcze chwilę, może coś?
Na uszach słuchawki. Louis Cole, Metropole Orkest & Jules Buckley, Nothing. Nic takiego, to tylko jedna z najlepszych orkiestr na tym świecie i podejrzanie wesołe piosenki. I teksty, które trochę drapią. Psychodeliczne, smutne, i jakoś tak na czasie. Stoję z tą łopatą i słucham. Trochę tańczę, na szczęście jest ciemno. I zimno, od biedy można uznać, że próbuję się rozgrzać. Zresztą naprawdę próbuję, tylko to nie działa. Nie wiem, może powinienem się bardziej zaangażować?
Strach zaglądać do wiadomości, okazuje się, że Idiokracja to było proroctwo. Czasem są i jaśniejsze momenty, podobno mocno spadła sprzedaż Tesli. Wolałbym, żeby do zera, ale biorę co dają. Rano w mediach widziałem filmik, na którym Sheryl Crow żegna się ze swoją Teslą – sprzedała, pieniądze przekazała na stację radiową, która ma własne zdanie. Nic takiego, ale trochę zaświeciło. Ale poza tym jest ciemno i zimno. Tymczasem Cole: Things will fall apart, they always do… dobra, wiem. Stoję z tą łopatą, nieśmiało spoglądam w górę, nic nie leci. Może jednak odłożę łopatę, pójdę na spacer? Nienajgorszy pomysł, przecież śniegu raczej nie będzie, a jakby co, to przecież chyba nie będę odgarniał meteorytów. Odkładam, idę. Tak naprawdę nie chcę zdejmować słuchawek, tak dobrze grają… Patrzę w niebo. Tymczasem Cole: The nothing calls to me, and here's me answering – no w sumie tak. Zimne powietrze, cisza – nie słucham głośno, chcę też słyszeć dźwięki otoczenia. Pusto, spokojnie. Cole: It's been a while now / What's up with this? / Guess I'm still in the middle / Of the abyss.
To w sumie tylko taka płyta, trochę ponad godzinę muzyki. Nic takiego, ale dobrze mi z tymi dźwiękami. Z tymi pogiętymi tekstami, z zimnym powietrzem i niebem, z którego uparcie nic nie chce spaść. Drepczę niemrawo i nucę sobie: Who cares?… Fajny moment. Choć w sumie nic takiego.
Powoli wracam. Co jakiś czas spoglądam w to cholerne niebo. Ciągle nic.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.