Howlin' Wolf - ogromny bluesman! Dziś obchodziłby 110 urodziny.
Urodził się w 1910 roku i dostał imię po dwudziesty pierwqszym Prezydencie Stanów Zjednoczonych, Chesterze Arthurze. Chester Arthur Burnett przyszedł na świat w miasteczku White Station w Mississippi, niedaleko West Point. Wszyscy wołali na niego „Big Foot Chester” zupełnie nie zważając na dostojeństwo pochodzenia jego imienia. Najbardziej znany był jednak jako Howlin’ Wolf, ogromny bluesman. Bardzo często bluesmani z delty dublują swoje brzmienia i czasami trudno odróżnić ich od siebie, za sprawą siły wpływów takich muzyków jak Robert Johnson. Jednak Wolf był jedyny w swoim rodzaju – pod każdym względem; postawny, niemal dwumetrowy śpiewak o zachrypłym głosie nie przypominał nikogo innego. Może nie miał elegancji Muddy’ego Watersa, poetyckości Roberta Johnsona ani techniki Huberta Sumlina ale miał w sobie więcej energii i pasji niż oni wszyscy razem wzięci. Howlin’ Wolf spalał się na scenie. Występy kończył zazwyczaj tarzając się na plecach po scenie, jak w jakimś opętaniu, kompletnie spocony i wykończony. Nikt nie mógł się z nim równać jeśli szło o charyzmę. I ten głos – który kilkadziesiąt lat później zabrzmi znów w gardle Toma Waitsa – jakby wydobywający się z puszki. Jakby Wolf miał w gardle zardzewiałe gwoździe.
Chester nie miał łatwego dzieciństwa; jego rodzice się rozstali się, gdy był nastolatkiem. Zamieszkał z matką, osobą głęboko religijną, której twarde zasady obowiązujące w domu okazały się dla młokosa niemożliwe do zaakceptowania. Matka wyrzuciła go z domu, gdy odmówił pracy w polu. Zamieszkał więc u wujka, który wysługiwał się nim; w końcu, zdesperowany Chester, wyruszył w wielokilometrową pieszą podróż do domu swojego ojca, gdzie ostatecznie osiadł w nowej rodzinie. Chester odzyskał ojca jednak na zawsze stracił matkę; wiele lat później, już jako znany muzyk bluesowy, zjawił się na progu jej domu z otwartymi ramionami i pieniędzmi na życie dla niej. Gertrude odmówiła przyjęcia prezentu, nazwała pieniądze jej syna „zarobionymi na diabelskiej muzyce”, przeklęła go i wyrzuciła, doprowadzając naprawdę wielkiego mężczyznę do płaczu.
W nowo odnalezionym domu, Chester – podobnie jak jego ojciec – pracował na gospodarstwie. Wszystko wiodło się pomyślnie i spokojnie, jednak musiało się zmienić raz na zawsze, gdy 18-letni Chester poznał osobiście Charliego Pattona – legendę z Delty, towarzysza podróży Roberta Johnsona, genialnego gitarzystę. Choć Wolf nigdy nawet nie zbliżył się umiejętnościami do Pattona, zaczerpnął od niego sposób gardłowego, agresywnego śpiewu oraz podpatrzył sposoby zabawiania publiczności podczas występu. A to dwa główne składniki niepowtarzalnego stylu Howlin’ Wolfa. Po występach w małych klubach Memphis, w jednym zespole z bluesową legendą Patem Harem, który zasłynął wpierw utworem „I'm Gonna Murder My Babe” a następnie wprawieniem swoich słów w czyn. Wypatrzył go legendarny szef chicagowskiej wytwórni Chess, Leo Chess. Wytwórnia ukochała sobie niesfornych, utalentowanych czarnych artystów jak Muddy Waters , Etta James i wirtuoza harmonijki Little Waltera. Wolf jednak w niczym nie przypominał swoich kolegów z Chess – odmówił przyjęcia cadillaca - zwyczajowy prezent od szefa wytwórni – odmawiał przyjmowania finansowej zapomogi. Wolf był zbyt dumny, by być zależny od kogokolwiek. Podczas gdy Muddy Waters woził się swoimi cadillacami, Wolf nadal jeździł swoim rozklekotanym pick-upem. Jego muzyka również odbiegała od standardowego bluesowego grania - była znacznie bardziej erotyczna i cielesna. Na scenie Burnett wył, krzyczał, rozdzierał się na strzępy, tarzał po parkiecie i wybałuszał oczy, od czasu do czasu niemiłosiernie i brutalnie szarpiąc struny swojej gitary. Była to bezlitosna wersja bluesa., nie znająca żadnego kompromisu. Wolf potrafił być tylko całym sercem samym sobą, nigdy nie zanotował koncertu zagranego na „pół gwizdka”. W ciągu lat pracy dla Chess Records, Wolf nagrał takie przeboje jak „How Many More Years”, „Smokestack Lightnin'”, „Back Door Man” czy „Spoonful”, które w latach 60. popularyzowały takie rockowe gwiazdy jak Led Zeppelin, The Who, The Doors czy Cream.
Jednak życie bluesmanów nie było usłane różami, nawet jeśli należeli oni do stajni braci Chessów. Little Walter zmarł, Muddy Waters się nie sprzedawał, Etta James piła a Chuck Berry został skazany na więzienie. Howlin’ Wolf również nie był wolny od problemów natury komercyjnej.
Bluesmanom z Chicago na pomoc przyszli długowłosi Anglicy, reprezentowani przez Micka Jaggera, Keitha Richardsa i Briana Jonesa. Na ich zaproszenie Wolf zjawił się w Londynie, tak jak wcześniej i później przyjechali Muddy Waters, Sonny Boy Williamson, Big Bill Broonzy czy Lonnie Johnson. Brytyjczycy dopiero co odkryli bluesa – przywiózł im go Eddie Cochran, amerykański rockandrollowiec, który zagrał podczas swojej trasy koncertowej po Anglii „What'd I Say” Raya Charlesa. Bluesa do Anglii przywoził również statek, na którym czekały zamówione prosto z Chicago płyty winylowe zamawiane regularnie przez Johna Mayalla, ojca brytyjskiego bluesa. Stonesi zaprosili Wolfa do występu w programie telewizyjnym oraz do nagrania albumu „London Sessions”, na którym zagrali Stevie Winwood, Eric Clapton, Charlie Watts , Ian Stewart i Bill Wyman. Eric Clapton wspominał po latach jak wielkim przerażeniem napawał go wielki bluesman z Mississippi. Gdy próbowali nagrać „Sittin' On Top Of The World”, Wolf wciąż miał uwagi do gry Claptona – który wówczas był już tytułowany „Bogiem” na murach Londynu – w końcu złapał gitarzystę za rękę i zaczął agresywnie jeździć nią po gryfie gitary, jakby chcąc pokazać Claptonowi, jak ten ma zagrać. Wolf nie mógł znieść delikatnego, finezyjnego stylu gitarzysty Johna Mayalla . Clapton, wpadł w małą katatonię i sparaliżowany ze strachu nie zagrał już wiele na tej sesji.
Wolf należał do rzadkości wśród murzyńskich muzyków również dlatego, że w przeciwieństwie do swoich kolegów po fachu, był niezwykle odpowiedzialny z pieniędzmi. Jeździł swoim własnym samochodem, mając w kieszeni plik dolarów zarobionych własną pracą. Nigdy się nie zadłużał, stawką była duma i poczucie niezależności i samostanowienia. Zgodnie z bluesmańską tradycją, zrzucił się na pogrzeb zmarłego kolegi – Little Waltera; Muddy Waters nie mógł pozwolić sobie na taki gest, był zbyt rozrzutny i niezorganizowany finansowo, zbyt zależny od woli Leo Chessa i jego brata. Nigdy nie nauczył się dobrze pisać i czytać, cierpiąc do końca życia na analfabetyzm. Prywatnie nie był tak ekstrawagancki z na scenie. Niestety, znacznie pogarszało się jego zdrowie. Dostał całkowity zakaz spożywania jakiegokolwiek alkoholu, ze względu na stan nerek. W piwnicy domu państwa Burnettów stała maszyna oczyszczająca krew, do której Wolf był stale podłączany. Przeszedł kilka ataków serca a jego nerki poważnie ucierpiały w trakcie wypadku samochodowego w 1970 roku.
Ostatni koncert Wolfa wyglądał ponoć jak pierwszy. Choć wokalista musiał siedzieć przez większość występu, nic nie stracił na wyrazistości i dynamice. Podczas ostatniego utworu Wolf nie wytrzymał – pal sześć nerki! - wstał i zaczął tarzać się po scenie jak za dawnych, szalonych lat. Zmarł w 1976 roku. Za jego nagrobek zapłacił Eric Clapton.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.