Marcin Olak Poczytalny: Na zderzaku
Wieczór, taki późny. Wracamy z koncertu. Kolega prowadzi, dobrze, spokojnie. Droga jest zupełnie pusta, tylko my i jakieś dwa samochody daleko przed nami. Na autostradzie. A ten drugi samochód siedzi temu pierwszemu na zderzaku. Naprawdę blisko. To wygląda po prostu idiotycznie, przecież cholerna droga jest p u s t a! Obaj zwracamy na to uwagę, patrzymy. A tamten podjechał naprawdę blisko, jakby chciał pogonić, zepchnąć? Jedzie ostro, niebezpiecznie, po chwili zmienia pas, wyprzedza, odjeżdża. Na pustej drodze. Bez sensu.
Jedziemy dalej. Myślę o tym typie od jazdy na zderzaku. Że to tak absolutnie bez sensu. Że niebezpieczne, że agresywne. Że może rodzić chęć odwetu, że ten pogoniony może czuć się źle, upokorzony, skarcony. Więc może będzie chciał komuś oddać. Że on mi na zderzak, to ja mu zajadę drogę. Albo komuś innemu, wszystko jedno. A potem on mi dronem, to ja mu rakietą, a on mi z karabinu, to ja mu czołgami. I jeszcze wyślę samoloty, zbombarduję. I żeby nie było, że to prymitywna agresja i chęć dominacji, to dorobię do tego teorię, że to w obronie jakichś wartości. Albo praw. I żeby sobie nie myślał, żeby się bał. Tyle, że ten drugi tak się boi, że też uderzy, z tego strachu. Z ukrycia albo otwarcie, ale na pewno tak, żeby zabolało.
O tej jeździe na zderzaku nawet pisali w jakimś serwisie informacyjnym. Że tego za dużo, że nawet jakieś przepisy specjalnie wprowadzili i nic, że nie pomogło. Jasne, że nie pomogło, przecież powietrze aż gęste od tej złości. Takiej w sumie bezprzedmiotowej, która nie wiadomo skąd się bierze. Ale jest. I domaga się, żeby podjechać jeszcze bliżej, jeszcze ostrzej…
Biorę głęboki wdech. Kumpel też, żeby nie kląć, żeby to zatrzymać. Włączam cicho muzykę. Brad Mehldau, Après Fauré. Spokojnie. W skupieniu, bez złości. Żeby zachować dystans, żeby dać szansę życzliwości.
A droga do samej Warszawy była pusta.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.