Marcin Olak Poczytalny: Dylan

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Naprawdę myślałem, że to ubiegły rok był dziwny. A potem zobaczyłem szturm na Kapitol. I szaleńca, który jest tak przekonany  o własnej racji, że jest gotów podpalić swój kraj, byle tylko nie oddać władzy, nie przyznać się do porażki.

To coś niebywałego; triumf tego, co nieracjonalne, dziwne, sprzeczne, nielogiczne… Facet przebrany w strój indiańskiego szamana pokryty nacjonalistycznymi tatuażami. Zwykły złodziejaszek, z uśmiechem wynoszący pulpit z sali obrad. Zwolennicy teorii spiskowych obok, ja wiem, może całkiem normalnych i zazwyczaj racjonalnych obywateli? Byłoby to na swój sposób zabawne, gdyby nie było tak groźne. To nic, że to po drugiej stronie oceanu. COVID też zaczynał się daleko w Azji, a teraz cały świat chodzi w maseczkach. Dziś słyszałem, jak inny szaleniec mówi o tym, że zło atakuje nasz kraj – otóż nie, ono już tu jest. Rządzi, depcze prawo, załatwia dzieciom licencje sportowców, żeby sobie trochę pozjeżdżać z górki… Ot, takie nasze małe, cwaniackie zełko.

Wsiadam do samochodu, jadę do studia. Bez pośpiechu, posłucham muzyki. Bob Dylan nagrał nowy album, a ja go jeszcze nie słyszałem. Rough and Rowdy Ways to w zasadzie nie jest nowa płyta, wyszła w czerwcu ubiegłego roku, ale ta izolacja powoduje, że czas staje się jakby mniej wiążący. Czerwiec był wczoraj. Płyta dla mnie jest nowa. Nieważne. Słucham.

Takie stare granie, trochę knajpiane. Posiedziałbym w takiej knajpie. Długo. Amerykańskie to na wskroś, tylko flagi brakuje. I spokojne melorecytacje Dylana, przecież ten facet kompletnie nie umie śpiewać! I całe szczęście, wolę takie gadanie, tak jest lepiej, mocniej, bardziej do środka. I jak to brzmi! Jak dojadę do tego studia, to może choć na chwilę puścimy to na dobrych monitorach, samochód to nie jest optymalna przestrzeń do słuchania muzyki… A może właśnie jest? Bo nocne miasto jakoś się skleja z tą płytą, rozszerza ją – tak, tak jest OK. Słucham.

Flagi nie ma, ale ja wciąż myślę o tym ataku na Kapitol. I o polityku, który zdobył mój szacunek – a to niełatwe, bo od polityki stronię, a o politykach jako grupie zawodowej nie mam najlepszego zdania – a tu proszę. Wiceprezydent USA, Mike Pence – republikanin, a jakże – nie ulega naciskom swojego szefa. Twardo mówi, że jest coś ważniejszego od wykonywania rozkazów. Jest prawo, to samo dla wszystkich. Ponad którym nie stoi nikt. Żaden władca, polityk, szaleniec – nikt. Nigdy. Jakoś mi to wróciło trochę wiary w ludzi. Nie za dużo, ale to zawsze coś.

Wczoraj seniorzy z mojej rodziny zapisali się na szczepienia. Termin na początku lutego, nie jest źle. Od sympatycznej pani na infolinii dowiedziałem się, że zapisy dla mojej grupy wiekowej ruszą pewnie na wiosnę, na jesień mam jakieś terminy koncertów. Nawet coś jest na lato… niepewne, ale co teraz jest pewne? Dojeżdżam do studia, zabieram płytę i instrumenty. Jasne, przecież zdążymy nagrać, najpierw posłuchamy.

Zmarzłem, siadam na kanapie, owijam się jakimś kocem, słucham. Mam ochotę wtopić się w te dźwięki, zasnąć, odpłynąć, odpocząć… Dobrze mi.

Mam nadzieję.