Marcin Olak Poczytalny: Chwila przed

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Noc. Zmierzch teraz zapada wcześniej, wszystko się wycisza, milknie; robi się trochę tajemniczo, życie schodzi w ukrycie, w podziemie. Siedzę w piwnicy klubu, pomału szykuję się do koncertu. Coś gram, nareszcie gram. Jestem spragniony występów przed ludźmi, spotkania, budowania jakiejś wspólnej energii… Ale coś się zmieniło. Ludzi na koncertach jakby mniej, wszystko jest bardziej powściągliwe, ostrożniejsze; choć może to tylko moje wrażenie, może po prostu nie chodzę w miejsca, gdzie ludzie bawią się do upadłego, na umór, na zapas… Ale też to nigdy nie był mój lot, zawsze wolałem bardziej skupioną energię, bardziej intymne granie, żeby ciszej, bardziej osobiście, do środka.

Słuchawki, muzyka. Słucham duetu, Bill Frisell i Mary Halvorson, „The Maid With Flaxen Hair”. To nie nowość, ten album ma już kilka lat. Nie szkodzi. Dobra muzyka, nagrana w minionej epoce, w świecie przed pandemią. Piękne i mądre granie, Halvorson panująca nad swoim cudownym szaleństwem, Frisell delikatnie wychodzący poza swój idiom. Znane tematy, zagrane uważnie, w skupieniu, pieczołowicie. Zastanawiam się, czy grając przeczuwali, że coś się skończy? Czy może dlatego grali właśnie tak, że wyczuwali jakiś schyłek?

Pozmieniało się. Nic nie jest pewne, na koncertach jakby ciszej, bardziej pusto. Czegoś brakuje, coś nam zabrano. Nie spodziewam się dziś tłumów, nie szkodzi, zagram nawet do pustej sali. Chcę zagrać.

Kilka dni temu wróciłem z trasy z orkiestrą symfoniczną. Same duże sale: Torwar, NFM, ICE… i też pustawo. Graliśmy do filmu, to był smutny obraz, o miłości, która nie może się spełnić, o braku nadziei. Trochę tak się czułem grając, że czegoś brakuje, że czegoś upragnionego nie ma, być może już nie będzie. I tylko można próbować zadowolić się tym co jest, brać co dają, grać gdzie i jak można, najlepiej jak się da.

Halvorson i Frisell grają „Nearness Of You”. Zastygam, słucham uważnie. Grają tak bez pretensji, tak po prostu. Choć przecież to nie jest banalne i przewidywalne odtworzenie znanego tematu… Słucham uważnie, próbuję zrozumieć, po chwili dochodzę do wniosku, że tu chyba chodzi szczerość, o bycie w zgodzie z samym sobą. Muzycy grają prosto, ale bardzo osobiście, i chyba właśnie to powoduje, że w tej melodii pojawia się jakaś siła, jakaś czułość, bliskość – coś, co przekonuje.

Chyba to o to chodzi. Żeby grać naprawdę. Po swojemu. Niezależnie od wszystkiego.

Odkładam słuchawki, stroję gitarę. Publiczność powoli się zbiera, mam jeszcze chwilę do startu.

Zagram.

Najlepiej jak potrafię.