Jazz na targu - Jazzahead 2013
Hasło „targi jazzowe” brzmiało dla mnie dotąd jeszcze straszniej niż „szkoła jazzu”. Bo przecież jazz to wolność, a nie wykłady i podręczniki a tym bardziej nie stoiska i ulotki i biznesowe rozmowy. Z jednej strony po wizycie na 8 targach jazzowych Jazzahead w Bremie wciąż tak uważam - z drugiej jednak wydarzenia takie jak to uświadamiają bardzo boleśnie, że mimo wspaniałych jazzowych tradycji, znakomitych muzyków i oryginalnych artystycznych pomysłów, nie mamy w Polsce jazzowego rynku z prawdziwego zdarzenia. Przez to o naszej samozwańczej wspaniałości dowiedzieć mogą się tylko nieliczni.
Jazzahead - co to jest?
Jazzahead to targi jazzowe, które od 2006 roku odbywają się w Bremie. To największa tego typu impreza w Europie. W bremeńskim centrum kongresowych na kilkuset stoiskach wystawiają się jazzowe federacje, festiwale, wydawcy agencje koncertowe i inni. Na kilku scenach koncertowych odbywają się showcase’y - czyli ok półgodzinne koncerty-prezentacje zespołów jazzowych z Europy i okolic.
Targi, przynajmniej w moich oczach, były praktycznie imprezą zamkniętą. Choć można było kupić na nie bilet i wejść z ulicy przez 4 dni nie spotkałem żadnego fana jazzu, niezwiązanego zawodowo z przemysłem muzycznym.
Wszyscy uczestnicy targów musieli wcześniej zarejestrować się na portalu jazzahead tak, aby pozostali „wystawcy” mogli nawiązać z nimi łatwo kontakt. W ten sposób jeszcze przed rozpoczęciem imprezy można było mieć kalendarz zapełniony spotkaniami. Można też było przechadzać się od stoiska do stoiska w poszukiwaniu informacji czy płyt.
Co roku na Jazzahead główne miejsce na targach zajmuje jeden wybrany kraj. W tym roku był to Izrael. To właśnie na ich stanowisko trafiało się zaraz po wejściu na targi a także to izraelscy muzycy prezentowali się na showcasie pierwszego dnia Jazzahead.
W tym roku, po raz pierwszy w historii Jazzahead swoje „stanowisko narodowe” miała Polska. Pod szyldem Jazz from Poland znaleźli się organizatorzy festiwali - Jazztopad, Krakowska Jesień Jazzowa, Sopot Jazz Festival, Bielska Zadymka Jazzowa - media - Jazz Forum i Jazzarium.pl - organizacje pozarządowe - Fundacja im. Zbigniewa Seiferta - oraz muzycy - Karo Glazer i Maciej Garbowski. Organizatorem i koordynatorem naszej obecności w Bremie był Instytut Adama Mickiewicza.
Debiut Polski na Jazzahead był jednak podwójny: oprócz naszego „narodowego” stanowiska na targach obecne było pod własnym szyldem warszawskie niezależne wydawnictwo Lado ABC z delegacją w składzie: Marcin Masecki, Piotr Kaliński i Kamila Bondar. Stoisko warszawskiej oficyny - szczególnie keyboardowe recitale Maseckiego - scilent concerts (czyli koncerty do słuchania jedynie przez dostępne na stoisku słuchawki) spotkały się ze szczególnym uznaniem dziennikarki BBC Peggy Sutton i jej słynnego kolegi ze stacji Jeza Nelsona
RT @peggysutton: My favourite #jazzahead stand so far feat. Marcin Masecki and Lado ABC @jazzahead vine.co/v/bPlU0qtMMpB
— Jazz on 3 (@BBCJazzon3) April 26, 2013
Subiektywnie
Miejsce dziennikarza na targach Jazzahead jest dość specyficzne. Z jednej strony dobrze, żeby był: dowiadywał się co w trawie piszczy, zbierał płytowe składanki Jazz from Estonia, Lithuenia, Finland, Belgium... słuchał koncertowych prezentacji zespołów z całego świata czy wreszcie - co przyszło mi czynić wielokrotnie - odpowiadali na pytanie: how’s jazz in your country (naturalnie wyczerpująca odpowiedź powinna zawrzeć się w czasie nie dłuższym niż 30 sekund). Najważniejsi jednak na targach byli bookerzy czyli ludzie organizujący koncerty, trasy, programujący festiwale, będący w stanie - przepraszam za słowo - kupić koncert danego artysty i sprzedać go w swoim kraju jak najwięcej razy z zyskiem dla wszystkich stron. Takich osób zarówno w naszej delegacji jak i - i to pierwszy duży problem: w całym polskim jazzie - praktycznie nie ma.
Są oczywiście managerowie pojedynczych artystów, niekiedy - ale bardzo rzadko - mający pod swoją opieką kilku wykonawców, jednak ciężko nazwać to managementem: firmą gotową wziąć na siebie organizację trasy/promocji danego zespołu (polskiego, a co dopiero zagranicznego) od początku do końca. Oczywiście nie trudno o taką promocję dla gwiazd takich jak Tomasz Stańko czy Leszek Możdżer lub absolutnie wzorowy w kwestii promocji konsekwencji i pracowitości w sferze promocji Wojtek Mazolewski. Dlatego (oczywiście poza talentem i wartością artystyczną ich muzyki) to właśnie oni z powodzeniem koncertują po całym świecie i są rozpoznawalnymi artystami.
Muzyk nie może być oderwany od rynku - w imię poglądu, że artysta powinien tylko grać i komponować. Na rynku wszak czekają na niego nie tylko pieniądze, ale i jego publiczność. Szczęśliwie chyba coraz mniej muzyków wyznaje taki światopogląd. Nie znaczy to też, że powinien z rynkiem być zrośnięty - od tego właśnie są agenci i bookerzy.
Nie ma też w Polsce - co dotkliwie widać było gdy spoglądało się na stoiska skandynawskie, niemieckie, brytyjskie czy krajów bałtyckich jazzowej federacji - to problem drugi. Nie mamy organizacji, która mogłaby chociażby dostarczyć potencjalnym zagranicznym partnerom podstawowych informacji (np. teleadresowych) o polskich klubach, festiwalach jazzowych, managerach - nie wspominając nawet o artystach. Oczywiście - powie ktoś - taki almanach może stworzyć każdy, a najlepiej by zrobiła to państwowa instytucja. Jasne, ale gdy już przy polskim stoisku pojawi się delikwent chętny na muzyczny interes w naszym kraju, almanach włoży do torby i przestudiuje go w biurze - jeśli zobaczy, że ma po drugiej stronie nie hostessę rozdającą książki i płyty, ale partnera - najpierw do rozmowy a później do współpracy.
Najlepiej zorganizowane stanowiska nie rozdawały płyt na lewo i prawo, ale pytały odwiedzającego czego szuka, w którym kierunku biegną jego zainteresowania i do kogo należałoby go skierować - czy szuka muzyki (a jeśli tak to jakiej?), informacji logistycznych a może partnera do międzynarodowego projektu? Przy polskim stoisku (jak i często w poza-targowej rzeczywistości) taką rolę często muszą pełnić dziennikarze. Robiłem to i robię z dużą przyjemnością, jednak wiem przecież, że nie mam cienia legitymacji do tego by reprezentować polskie „środowisko jazzowe” - mogę jedynie służyć moją subiektywną (czy jak kto woli: stronniczą) wiedzą. Wypisywałem więc na karteczkach nazwiska intrygujących muzyków, linki do stron polskich wydawnictw płytowych, nazwy festiwali, klubów - czegokolwiek bądź. Jednak wszyscy chyba zgodzą się, że zadanie to lepiej wykonałby przedstawiciel organizacji zrzeszającej ludzi jazzu w Polsce - takiej organizacji jednak w naszym kraju nie ma.
Czy warto być na Jazzahead?
Tak. Mówili to chyba wszyscy uczestnicy polskiej delegacji - od organizatorów kojarzonej raczej z jazzowym środkiem Bielskiej Zadymki Jazzowej - Lotos Jazz Festiwalu - po punkowe z natury Lado ABC.
Jazzahead to nie święto muzyki. Koncerty (w tym roku bardzo przeciętne) są jedynie dodatkiem do targów. Na stoiskach zabrakło najbardziej progresywnych wydawnictw i festiwali. Za wyjątkiem litewskiego labela No Business i naszej Krakowskiej Jesieni Jazzowej na Jazzahead w zasadzie nieobecny był free jazz i awangarda.
Mimo to fakt, że jest to największa tego typu impreza w Europie - targi, które, jak mówią bywalcy stają się z roku na rok coraz lepsze, w przeciwieństwie do legendarnego Midem - sprawia, że pod jednym dachem spotyka się więcej „ludzi jazzu” niż gdziekolwiek i kiedykolwiek indziej. Co z tego wynika?
Dla mnie torba nowych płyt, plik wizytówek i wiele interesujących i pełnych uśmiechu rozmów. Może za moją radą kilku dziennikarzy spojrzy głębiej w świat polskiej improwizacji, kilku muzyków zadzwoni do polskich managerów klubów czy organizatorów festiwali. Mam nadzieję, że za sprawą Jazzahead odważnniej na międzynarodowe morza wypłynie Lado ABC i świetnie przecierający sobie na targach szlak Maciej Garbowski.
Być może festiwale Jazztopad, Bielska Zadymka Jazzowa, Sopot Jazz Festival i Krakowska Jesień zakontraktują na swe imprezy kilka nowych zespołów.
Bez wątpienia istotne, a może kluczowe jest, by na targach Polska obecna była regularnie - gwarancję tego dali przedstawiciele Instytutu Adama Mickiewicza. Choć znajomości zawarte na Jazzahead mają charakter biznesowy, ważne jest by te kontakty utrzymywać.
Trudno by w ciągu 4 dniowego debiutu „Jazz from Poland” przyniósł jakieś spektakularne owoce. Przez najbliższe miesiące każdy z członków naszej delegacji będzie teraz rozwijał i pielęgnował nawiązane kontakty. Może niektóre z nich sfinalizują się publikacją, koncertem, trasą, płytą...? Nie wierzę, że targi są w stanie zmienić życie - czy nawet bieg kariery - jakiegoś muzyka, jednak z pewnością są szansą na spotkanie ludzi, którzy mogą mu - niebezinteresownie - w tej karierze pomóc.
Mam nadzieję, że za rok na Jazzahead będzie ludzi polskiego jazzu znacznie więcej - i to nie (tylko) dlatego, że zaprosi ich polski podatnik za pośrednictwem państwowej instytucji, ale dlatego, że sami będą chcieli tu być.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.