Marcin Olak Poczytalny: Ciemniej.

To było tuż przed jakimś koncertem, chyba tydzień temu.
Miałem jeszcze godzinę. Poszedłem na spacer, żeby nie siedzieć w garderobie. Powoli zapadał zmierzch, jeszcze nie najgęstsza ciemność, ale już zapowiedź czerni. Sala koncertowa była przy deptaku, czy czymś takim. OK. Poszedłem w stronę rynku, był niedaleko. Na uszach słuchawki, Mark Lanegan, Bubblegum. I hit the city.
Dopiero po chwili zacząłem to zauważać. Coś się tu nie zgadza. Deptaki wyglądają chyba inaczej, przynajmniej do tej pory tak myślałem. Wiesz, tu powinno być dużo światła, zgiełku, ludzi. No wiesz, deptak. Dobra, może nie żeby tłum, ale choć trochę? Ktokolwiek? Mijam jakąś parę, idą szybko, jakby chcieli uciec z tej cholernej ulicy, schronić się gdzieś czym prędzej… Rozglądam się za jakąś knajpką, napiłbym się czegoś. Choćby kawy, bo przecież zaraz gramy. Ale dla kogo my zagramy, skoro na ulicy nie ma żywej duszy? Deptak, cholera. Ale zaraz, przecież w sumie nie znam tego miasta, może czegoś nie łapię? Może to nie jest ważna arteria, może to tylko jakaś szersza uliczka prowadząca do rynku, a nie jakieś wybitnie spacerowe miejsce? Dobra, zaraz będę na rynku, tam już powinno być normalnie. Knajpy i wszystko. Na razie jest trochę dziwnie, nikogo, tylko ta wystraszona para sprzed chwili, idę sam, rozglądam się, to nawet w sumie ciekawe. Poza tym nie jestem zbyt towarzyski, więc ta pusta ulica zaczyna mi się podobać. Co druga latarnia wygaszona, pewnie oszczędzają. Metamphetamine Blues.
Rynek. Świateł może trochę więcej, ale nie przesadzili z tą jasnością. Na środku coś, co wygląda jak skrzyżowanie parkingu podziemnego z jakimś muzeum czy informacją dla turystów. Zamknięte, wszystkie szyby ciemnie, cokolwiek by to nie było. Nieważne, zresztą nie jestem turystą. I o co ja bym ich tam chciał spytać? Może o to, co się tu dzieje do cholery? Co zrobiliście z knajpami, ludźmi, światłami, gdzie wy to pochowaliście? A oni pewnie patrzyliby na mnie jak na idiotę, o co temu facetowi chodzi, przecież jest OK… W sumie lepiej, że zamknięte, nie korci mnie, żeby pytać. Idę dookoła rynku, nie mam już za dużo czasu, za pół godziny wychodzimy na scenę. Na rynku pusto, jakaś grupka nastolatków przemyka się pospiesznie, po cichu. Jaki cudem po cichu? Może tacy uprzejmi, nie chcą hałasować, wracają z jogi, że tacy wyciszeni? Dziwnie tu. Pusto. Jakby się czegoś bali? Dobra, może po prostu jest za ciemno i jeszcze za zimno dla nich, zresztą nie moja sprawa. Znajduję knajpkę, zamawiam kawę. Rzecz jasna siedzę sam, pusto. Nieważne. Kawa całkiem OK. Lanegan, tym razem w duecie z PJ Harvey. Come to me.
Wracam. Teraz i ja zaczynam się spieszyć. Pewnie jeśli ktoś właśnie wyszedł na przechadzkę i patrzy na mnie, to zastanawia się przed czym uciekam, skąd pośpiech, czy może czegoś się boję? Przecież deptak, wieczór… Jasne. A potem dojdzie do rynku i usiądzie w tej samej knajpie, wypije znośną kawę. Ciekawe o czym byśmy rozmawiali, gdyby udało się nam spotkać?
Wbiegam do garderoby, przebieram się, idę grać.
Jest trochę ciemniej.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.