Marcin Olak Poczytalny: Modgiliani
Wstaję bez pospiechu. Kawa, potem kolejna. Dzień jak co dzień. Słońce wstaje zazwyczaj chwilę po mnie, jest zdecydowanie za wcześnie… ale za to mogę oglądać wschód. Zazwyczaj to już druga kawa. Przy okazji zauważyłem, że rzadziej odmierzam czas godzinami, upływ rzeczywistości mierzę ostatnio kawami. Jakoś teraz wydaje mi się to bardziej adekwatne.
W okolicach ósmej kawy wpada mi w oczy cytat z Modiglianiego – „Naszym jedynym obowiązkiem jest ocalić swoje marzenia”. Bez pośpiechu dopijam kawę, po chwili odnajduję na półce album z jego obrazami. Głównie malował ludzi, oglądam portrety, akty, jest też kilka pejzaży… Nie wiedziałem, że rzeźbił, jakoś mi to umknęło. Nigdy nie widziałem jego prac na żywo – do nadrobienia. Ciekaw jestem tych kolorów – intrygują mnie, są ciekawe. Postacie jakby rozciągnięte, zniekształcone, ale jakoś robi to organiczne, spójne wrażenie, to nie są dekonstrukcje. Trochę jak w krzywym zwierciadle, ale takim w miarę życzliwie pokrzywionym. Oglądam. Piję kolejną kawę.
W zasadzie niewiele o nim wiem, tylko te obrazy. Wikipedia, żeby choć trochę połatać luki… No tak, w ogóle niewiele o nim wiadomo, pewnych dokumentów jest niewiele. Chorował, zmarł młodo. Niedoceniony za życia, więc nikt nie dokumentował jego twórczości nazbyt uważnie. Doceniony po śmierci, więc obrósł legendą; może tak jest lepiej? Zaraz, to może i ten cytat nie z niego? Sprawdzam. No tak, znajduję podobne zdanie, ale przypisane Arturowi Schopenhauerowi. Nic nie jest pewne…
Kolejna kawa. No dobrze, zakładam, że to Modigliani, że to on coś takiego powiedział. Jeśli tak, to nabiera to szczególnej siły, bo przecież artysta zmagał się z chorobami, z rzeczywistością, ze sobą, z używkami, z codziennością. Podczas wojny – tej pierwszej światowej – chciał iść do wojska, nie przyjęli go ze względu na zły stan zdrowia. Czyli chyba naprawdę nie było dobrze. Chyba się szamotał, próbował czego tylko mógł… I w takim kontekście – zakładam uparcie, że to on – mówi o marzeniach. Że są ważne, że ich ocalenie jest wręcz obowiązkiem. Może właśnie dlatego tak się szamotał, może te marzenia gdzieś go pchały?
Trochę go rozumiem, też nie potrafię, nie chcę rezygnować z marzeń. Nawet, jeśli wydają się być mało realne – to nie szkodzi, i tak są mi potrzebne. Dają mi jakiś wgląd w świat idealny, upragniony, nadają mi kierunek, ja tego naprawdę potrzebuję.
Modigliani chyba nawiązywał trochę do renesansu – może to te kolory, może trochę kształt postaci? Nie znam się na malarstwie; lubię, ale brak mi uporządkowanej wiedzy. Zadowalam się nieuporządkowaną, nadrabiam wrażliwością i entuzjazmem. Oglądam. Chłonę.
Dopijam kawę. Cholera, to już chyba dwucyfrowa? A miałem ograniczyć… Ale jak wtedy będę mierzył czas? Znajduję płytę. Jakub Józef Orliński, Facce d’amore. Świetna, słucham już któryś raz. Byłem na koncercie Orlińskiego, otwierał sezon w Narodowym. Koncert świetny. I trochę dziwny, bo w czasie zarazy. Co drugie miejsce zabezpieczone taśmą, cała publiczność w maseczkach, zachowany dystans – mądrze, bezpiecznie. A potem przyszła druga fala pandemii, teatry zamknięto… W ogóle cała kultura została zawieszona, choć mam wrażenie, że widownia teatru była zdecydowanie bezpieczniejsza niż choćby supermarket. Czy kościół. Coś tu jest bardzo daleko od OK.
Mam nadzieję na powrót życia kulturalnego. Na koniec tej zarazy. Na pewno będzie inaczej, ale przecież jakoś będzie. Mam nadzieję, że pójdę jeszcze na koncert, do teatru. Do galerii, może nawet uda mi się zobaczyć prace Modiglianiego, kto wie? A może nawet sam coś zagram?
No dobrze, to nadzieja – a co z marzeniami? A, tu jest inaczej. Marzenia sięgają dużo, dużo dalej. Może właśnie dlatego tak bardzo ich potrzebuję?
Robię kolejną kawę.
Marzę.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.