The Hands
Ze stałymi formacjami Matsa Gustafssona sprawa wygląda tak, że doskonale wiemy, jakiego rodzaju ekspresji się po nich spodziewać. Sięgając po ich kolejne płyty w zasadzie sięgamy po kolejną odsłonę tej samej historii. Albumy te odpala się jednak nie po to, aby dać się jakoś specjalnie zaskoczyć - po to raczej, aby kolejny raz zanurzyć się w znajomym dźwiękowym uniwersum. A że to generowane przez szwedzkiego saksofonistę i jego scenicznych partnerów (niezależnie, czy mowa o The Thing czy też Fire!) niezmiennie utrzymane jest w standardzie dla dużej części parających się podobnym graniem grup trudnym do osiągnięcia, fakt pojawienia się nowej płyty któregoś z nich jest zawsze okolicznością wdzięczną. Za sprawą „The Hands” po raz szósty objawiło się właśnie trio Fire! – i znów jest nieźle.
Jest nieźle, bo nawet jeśli nie ma rewolucji, a płyta znów ukazała się jakby mimochodem, to brak radykalnych wolt nie musi – i w tym wypadku nie oznacza – twórczej stagnacji. Przeciwnie - Gustafsson, Johan Berthling i Andreas Werliin nadal przesuwają akcenty, nienahalnie, aczkolwiek zauważalnie przekształcając muzykę Fire! tak, aby każdy kolejny rozdział tej opowieści wynikał z poprzedniego, ale i się od niego różnił. Na „The Hands” główne składowe pozostają więc te same, jednak powietrze, które towarzyszyło mrokowi „She Sleeps, She Sleeps” (2016) wyraźnie zgęstniało, noise’owa płaszczyzna elektronicznych zgrzytów tak ważna na „(without noticing)” uległa redukcji do roli składnika gęstej przestrzeni, a tempo ogólnie rzecz biorąc uległo spowolnieniu, przez co nisko zawieszone metalowe riffy Berthlinga nabrały jeszcze większego niż przedtem ciężaru, a całość z klimatu a’la protoplaści metalu nabrała wydźwięku z zakresu estetyki stoner i sludge-rockowej.
Że będzie po stonerowsku brudno i dosadnie wiadomo już po otwierającym, tytułowym drivie –„The Hands”, w którym przesterowany, wysforowany naprzód bas raz po raz uderza ognistym, opartym na trzech dźwiękach riffem. Towarzyszy mu konsekwentna do bólu perkusja i – po swojemu płynący na tej wzburzonej fali, ekspresywny Gustafsson. Kolejne - „When Her Lips Collapsed”, a także znajdujące się w dalszej części albumu „Up. And Down” oraz “To Shave The Leafs. In Red. In Black” opierają się na tym samym patencie strukturalnym, choć mamy do czynienia ze znacznym obniżeniem tempa. Ciekawym natomiast kontrapunktem są „Touches Me With The Tips of Wonder” – stonowany, elegijny utwór gdzie saksofon wygrywa funeralną melodię w towarzystwie jednostajnego dźwięku drażnionej basowej struny i szmerów perkusji Werliina oraz podobna w wydźwięku „I Guard Her To Rest. Declaring Silence.” na której rozkrzyczany wcześniej Gustafsson gra prawdziwie subtelną frazą.
Ukłonem w stronę rockowej formy jest też po części odejście od koncepcji rozciągłych improwizacji – ponad dwudziestominutowe, iskrzące się niuansami utwory-maratony, które pamiętamy np. z „In The Mouth - A Hand” nagranej z Orenem Ambarchim zastąpiły formy radiowo wręcz krótkie i zwarte – tylko jedna z kompozycji na „The Hands” przekracza pięć minut, całość zamyka się w niespełna czterdziestu, a brzmieniu trochę jednak brakuje obfitości. Aczkolwiek jest to więc przyzwoity kawałek muzyki, bardziej zaawansowani koneserzy prawdopodobnie pozostaną nienasyceni.
1. The Hands; 2. When Her Lips Collapsed; 3. Touches Me With The Tips Of Wonder; 4. Washing Your Heart In Filth; 5. Up. And Down.; 6. To Shave The Leaves. In Red. In Black; 7. I Guard Her To Rest. Declaring Silence.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.