Exit!
Może Mats Gustaffson nie jest najmilszym gościem na świecie. Nie pogadacie z nim o pierdołach, ani nie obdarzy was szerokim uśmiechem, gdy przyjdziecie przybić piątkę po świetnym koncercie. Do działalności scenicznej jednak podchodzi z wielką świadomością. Inwestuje w nią całego siebie i, tak jak my wszyscy wie też pewnie, jak wysokiej wartości jest to wkład. Dlatego między innymi nie sposób odwrócić twarz od ognia, który krzesze - zwłaszcza, gdy nazwą żywiołu chrzci swój zespół, a do współpracy zaprasza orkiestrę.
Płyta „Exit!” stanowi kolejny etap rozwoju formacji, która w większym niż pozostałe projekty Gustafssona stopniu kładzie nacisk na transowy wymiar muzyki improwizowanej. Na ich albumy za każdym razem składają się rozległe hipnotyczne utwory o wielkiej sile przyciągania. Ponieważ panowie z Fire! (oprócz rzeczonego saksofonisty są to basista Johan Berthling oraz perkusista Andreas Werliin) działają na zasadzie working-bandu, na ostatnich nagraniach słychać było gości w osobach Orena Ambarchi oraz Jima O' Rourke. Efekty tej pracy z płyty na płytę okazywały się coraz lepsze, ale na Exit! nastąpił przeskok o kilka długości. Już nie czterech, nie pięciu, a 28 muzyków (niektóre źródła donoszą o 31) spotkało się w styczniu ubiegłego roku w centrum artystycznym Fylkingen na koncercie, którego rejestrację słyszymy na albumie podpisanym z tej przyczyny nazwą Fire! Orchestra. Reakcje publiczności były podobno entuzjastyczne, co nie powinno dziwić, zważywszy na to, że miała ona okazję być świadkiem narodzin zjawiska o swobodnie kontrolowanym, fascynującym rozedrganiu wielkich improwizatorskich orkiestr i sile na miarę co najmniej dwóch Tentetów Petera Brötzmanna.
Połączenie, dzięki któremu od razu kojarzony z terminem „improwizacja kolektywna” chaos zostaje skanalizowany, i jest prowadzony w sposób, który służy budowie i narastaniu emocji, a jednocześnie nie ujmuje ani krzty z jego wyzwolonej energii nie jest łatwe do osiągnięcia, ale Mats Gustafsson jako dyrygent i bandleader doskonale znający potrzeby muzyków z kręgu free/improv, daje każdemu z nich (z samym sobą włącznie) odpowiednią przestrzeń do działania. W dwuczęściowej kompozycji „Exit!” słyszymy więc frenetyczne pasaże instrumentów dętych, solówki gitarowe oraz – w końcowej części, także wybuchową improwizację całego ensemble'u z perkusistami i basistami (po trzech na każdym stanowisku) w absolutnym apogeum uwolnienia. Muzyka płynie tempem dyktowanym przez prosty i wyrazisty motyw sekcji rytmicznej (rozpoznawalny od pierwszego razu wbija się w głowę niczym pierwsze takty choćy Dogon A.D. Juliusa Hemphilla) który w części drugiej zastępuje inny, jeszcze prostszy, spotęgowany przez smyczki i napędzający całość aż do spektakularnego rozbicia na finiszu. Wszystko spajają w jedno tajemnicze, oddalone i zmysłowe partie wokalne Mariam Wallentin (prywatnie partnerka życiowa perkusisty Fire!, z którym tworzy duet Wildbirds & Peacedrums) i Sofii Jernberg. Słowa „So i'm in a building with open floor / and I walk through the rooms with open air” autorstwa Arnolda De Boera z The Ex - brzmią jak metaforyczne oddanie konstrukcji muzyki Fire! Orchestry i tego, co na „Exit!” słychać.
Odsłuch albumu jest niczym rytuał i nie wyobrażam sobie słuchania go inaczej, niż w całości. I tak – z każdym kolejnym odsłuchaniem efekt jest równie powalający i nie chce się, aby ta muzyka zamilkła. Nieprzypadkowo ostatnie słowa pieśni brzmią jak cytat z „Miasteczka Twin Peaks” Davida Lyncha, i mogę się pod nimi podpisać oboma rękoma. Fire walk with me? Nie - Fire! stay with me!
1. Exit! part 1; 2. Exit! Part 2;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.