10 powodów, dla których zapamiętam rok 2015: Jan Błaszczak
To był dziwny rok. Pierwsza praca etatowa i zbieranie materiałów do książki sprawiły, że musiałem bardzo ograniczyć swoją publicystyczną działalność. Niestety, biały arkusz Worda często wygrywał z doskonałym repertuarem kilku stołecznych klubów. Stąd koncerty nie będą stanowiły tak istotnego elementu tego podsumowania. Mam nadzieję, że po raz ostatni tłumaczę się w ten sposób.
1. Jak wspomniałem, nic nie absorbowało mnie w tym roku bardziej niż praca nad książką. Dzięki niej po raz pierwszy pokonałem Atlantyk i wyszedłem na płytę lotniska Kennedy’ego. Miałem to szczęście poznawać Nowy Jork z niezwykłymi przewodnikami. Siedemdziesięcio-, osiemdziesięciolatkami pamiętającymi czasy, gdy za wynajem apartamentu na East Village płaciło się pięćdziesiąt dolarów. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, więc powiem tylko, że bohater tego reportażu – z pochodzenia Polak – załatwiał fuchy na weselach samemu Charliemu Parkerowi. Wiadomo, Kościuszko, Pułaski, Rodziński – nie byłoby tej Ameryki bez naszego wkładu.
2. Oprócz Nowego Jorku w 2015 roku fascynował mnie Bydgoszcz. Oczywiste, prawda? Nie chodzi już tylko o Kubę Ziołka, który od kilku tygodni może pochwalić się Paszportem Polityki, ale o całe to środowisko. Artur Maćkowiak nagrał swoją najlepszą płytę w karierze („If It’s Not Real”), a Wojciech Jachna wyimprowizował znakomity duet z Ksawerym Wójcińskim. Jako kolektyw bydgoszczanie (z małą domieszką Torunia) nagrali znakomity album pod banderą Alameda 5. Nie było w tym roku lepszej gitarowej płyty.
3. Choć niewiele brakowało Raphaelowi Rogińskiemu. Znakomity był jego premierowy koncert w Pardon, To Tu. Gitarzysta tak znakomicie wypełnił klub swoimi wariacjami na temat Coltrane’a i muzyki afrykańskiej, że czasowa obecność Natalii Przybysz wydawała się zbędna. Prawdę mówiąc, za taką ją właśnie uważam. Zostawiłem jeden egzemplarz w zaprzyjaźnionym mieszkaniu na Harlemie, w którym wielokrotnie bywali tacy goście jak Archie Shepp. Myślę, że wstydu nie było.
4. Początek minionego roku należał moim zdaniem do Kwadrofonik i Adama Struga. Nie wiem, jak jest z dostępnością „Requiem ludowego”, ale naprawdę trzeba się w tę płytę zaopatrzyć. Nie wierzyłem, że tradycyjne pieśni na ostatnią drogę, napisane w barokowym stylu i zagrane przy użyciu rozszerzonych technik wykonawczych będą potrafiły tak mnie dotknąć. A dotknęły mnie do – nomen omen – żywego. Ich wykonanie w pełnym słońcu sierpniowego popołudnia było bodaj najpiękniejszą inkarnacją, wyświechtanej zdawałoby się prawdy, „pamiętaj, że umrzesz”.
5. Matana Roberts nie oglądała się na nikogo i nagrała trzecią część „Coin Coin”. Domyślam się, że część fanów jej talentu może czuć się zdradzona, bo to osobiste (i osobliwe) słuchowisko dalekie jest od jazzowego idiomu. Więcej tu poezji, muzyki konkretnej czy niepokojących drone’ów. Jeśli artystka nie utraci tej bezkompromisowości, to naprawdę niedługo wejdzie do panteonu największych.
6. Carsten Nicolai wrócić z trzecią częścią serii „Xerrox” i warto było na nią czeskać. Artysta występujący pod pseudonimem Alva Noto nagrał wspaniały ambientowy album, w którym słychać zarówno echa klasycznych kompozycji Briana Eno czy Ryuichiego Sakamoto, jak i elektroniczne dysonanse rodem z płyt Tima Heckera. Można powiedzieć, że współzałożyciel wytwórni Raster-Noton nie wymyśla nic nowego, ale przed takim surowym osądem, proponuje jednak przesłuchać ten album.
7. W 2015 roku wszyscy słuchali Kendricka Lamara. Od Baracka Obamy (uznał, że „How Much a Dollar Cost?” za swój ulubiony utwór roku) po Davida Bowiego (jedna z inspiracji dla „Blackstar”). I trudno się nie cieszyć, że artysta pełną gębą generuje tak wielkie zainteresowanie. Oczywiście, w tym momencie najwygodniej byłoby okopać się w szańcach awangardy i wyższością komunikować, że Lamar skończył się dobrych kilka lat temu, problem w tym, że byłoby to kłamstwo. Od strony muzycznej „To Pimp A Butterfly” jest arcydziełem, o czym świadczy entuzjastyczna recepcja ponad podziałami.
8. Zobaczyłem wreszcie na żywo Red Trio z Gerardem Lebikiem i Piotrem Damasiewiczem (czyli jednak coś widziałem) i było to doświadczenie fantastyczne. Przy okazji utwierdziłem się w przekonaniu, że Gabriel Ferrandini jest jednym z najlepszych perkusistów młodego pokolenia, jakich miałem okazję słyszeć.
9. Może i głupio promować artykuł, który napisałem dla innego portalu, ale w styczniu zrobiłem być może najlepszy wywiad w swoim życiu. O rozmowie z Jankiem Młynarskim na fali popularności filmu „Whiplash” myślałem jeszcze bardzo długo po wyłączeniu mikrofonu. Dzięki niezwykłej szczerości tego zdolnego perkusisty, rozmowa ta była cytowana tu i ówdzie, i spotkała się chyba z dość ciepłym przyjęciem. Jeśli komuś umknęła, to zapraszam tutaj:
10. Na koniec jeszcze raz media, bo to teraz modny temat. W minionym roku udało mi się współtworzyć prawdziwie niezależny kwartalnik. Robiona od początku do końca oddolnie „Gazeta Magnetofonowa” trafiła na sklepowe półki w grudniu, a w jej pierwszym numerze znalazły się moje rozmowy z Nigelem Kennedym (z ciężkim sercem wskazuje na wyższość hymnu Cracovii nad hymnem jego ukochanej Aston Villi) i Matsem Gustafssonem. Ten drugi zna polską scenę avant-noise prawdopodobnie lepiej od was (ode mnie na pewno), więc jeśli chcecie, żeby wam się zrobiło głupio, zapraszam do lektury.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.