The Bandwagon
Pianista Jason Moran to wciąż nowa twarz w katalogu słynnej Blue Note. Nowa, pomimo że recenzowana płyta jest jego piątym autorskim krążkiem, trzeci z kolei "Black Stars" namaścił swoją obecnością wielki Sam Rivers, a krytycy Down Beat przyznali mu pierwsze miejsce w nowej kategorii "Rising Star".
Aż chciałoby się pamiętając o tych laurach, pobiec do sklepu, w ciemno kupić najnowszy krążek i z zapamiętaniem oddać się we władanie muzyki. I przed takim właśnie zachowaniem chciałbym Państwa powstrzymać. Nie dlatego, że mamy płytę poniżej oczekiwań, ale dlatego, że w moim odczuciu jest ona pozycją nierówną, której momenty znakomite przyćmiewane są niekiedy zastanawiającymi wahnięciami stylistycznymi czy koncepcyjnymi.
Na wspomnianej "Black Stars", a i na wcześniejszych dwóch płytach, sprawa wydawała się jasna. Zespół grał stanowczo, jakby by pewny, dokąd zajdzie podążając swoją drogą, tutaj chwilami nie potrafię takiej konsekwencji dostrzec. I właśnie owe zawahania zapalają czerwone światło, zmuszając do zastanowienia, za kogo tak naprawdę chce uchodzić Moran. Na pewno jest muzykiem silnie związanym z estetyką akustycznego jazzowego combo, choć proste pojmowanie historycznej konwencji już mu nie wystarcza. Na pewno jest ciekawym improwizatorem i pomysłowym muzykiem, ale jakby jeszcze nie był gotów rozstrzygnąć, jaki kształt ma przybrać jego muzyka. Raz jest jak wytrawny erudyta, kiedy indziej trochę jak żartowniś, raz się zatapia w soczystym brzmieniu swego trio, aby szybko zniszczyć je pozwalając na zaskakująco dziwne wtręty wokalne. Konstruuje rzeczy świetne i za chwilę je niszczy. Być może jest zbyt wcześnie, aby myśleć o nim jak o liderze.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.